*3 miesiące później*
Dzisiaj jest sobota. Mamy początek czerwca, pogoda jest cudowna, jak to w San Antonio. Codziennie świeci słońce i jest gorąco, czasem nawet, tak jak dziś, ponad 30° C. Kocham takie upały.
Praktycznie zapomniałam już o tym wszystkim, o Jacksonie. Już nawet myśl o nim nie sprawia mi bólu. Pani psycholog odegrała w tym kluczową rolę. To jej zasługa.
Każdy dzień spędzam z Austin'em, a z Rose też widuję się bardzo często. Caroline, Alex i David odwiedzają mnie i fantastycznie spędzamy razem czas.
Te moje nauki wcale nie są złe. O wiele łatwiej coś zrozumieć, gdy nauczyciel tłumaczy to tylko tobie, a nie całej klasie. Cieszę się, że takie lekcje mogę mieć.
Otworzyłam oczy i przeciągnęłam się zaspana. Podniosłam mój telefon z komody i sprawdziłam godzinę: 10:36. "To sobie pospałam" pomyślałam. Wstałam z łóżka i powoli weszłam do garderoby. Wybrałam ubranie i wyjęłam z szafki bieliznę.
Wzięłam to ze sobą do łazienki. Szybki prysznic, suszenie włosów, ubranie się, robienie delikatnego makijażu, rozczesanie włosów i gotowe. Zeszłam na dół i nie zastałam nikogo. Na stole leżała karteczka:
"Jesteśmy z Lily u pani Johnson. Wrócimy około 11.00. Zrób sobie coś do jedzenia, słonko.
Mama"
Uniosłam lekko głowę, żeby spojrzeć na zegar wiszący na ścianie. 10:58, zaraz powinni być. Wyjęłam z szafki miskę, płatki i mleko i przygotowałam sobie śniadanie. Jedząc, przeglądałam na telefonie Instagrama. Widziałam kilka nowych zdjęć mojego ulubionego zespołu - One Direction. Gdy już zjadłam i miałam zamiar iść na górę, usłyszałam, że mama i Lily wróciły. Siostrzyczka, gdy tylko mnie ujrzała rzuciła się w moje ramiona. Przytuliłam ją. Tak szybko rosła. Miała już prawie 6,5 lat. Miała śliczne brązowe włoski, sięgające jej do pasa, lekko zakręcone i zielone oczka. Była totalnym odzwierciedleniem taty. Ja natomiast byłam podobna do mamy.
- Kiedy wstałaś? - usłyszałam pytanie od mojej rodzicielki, kiedy Lily pobiegła bawić się z Harry'm, który także sporo urósł.
- Z pół godziny temu - zaśmiałam się. - Idę na górę - poinformowałam ją, na co pokiwała głową. Będąc już w swoim pokoju, wzięłam laptopa na kolana i weszłam na facebook'a. Poprzeglądałam aktualności i potem otworzyłam Twittera. W czasie pisania tweet'a, poczułam wibrację mojego telefonu. Wyciszyłam muzykę w laptopie, którą uprzednio włączyłam i zobaczyłam, że dzwoni mój ukochany chłopak.
- Hej, skarbie - usłyszałam po naciśnięciu zielonej słuchawki.
- Hej, misiu, co jest? - zapytałam.
- Ty mi jesteś - odpowiedział poważnie, a ja się zaśmiałam. - Nie no, chciałem ci przypomnieć, że dziś po południu idziemy nad rzekę! - oznajmił wesoło.
- Pamiętam - uśmiechnęłam się. - Przyjedziesz po mnie, tak?
- Tak, tak - powiedział nadal radośnie.
- A co ty taki szczęśliwy? - zapytałam zaciekawiona.
- Mam chwilę odpoczynku od nagrań i szkoły i zamierzam spędzić dzisiejszy dzień z moją cudowną dziewczyną i przyjaciółmi, więc jak mógłbym nie być szczęśliwy? - zagruchał.
- Och, jakiś ty słodki - zaśmiałam się.
- Ty jesteś słodsza - powiedział szybko. - Kończę, bo muszę iść dalej nagrywać. Pa skarbie - pożegnał się.
- Paa - odpowiedziałam. Powróciłam do pisania tweet'a o tym, jak dziś spędzę fantastycznie dzień. Postanowiłam wejść na You Tube i obejrzeć po raz setny teledysk piosenki Austin'a, którą napisał dla mnie. Gdy pierwszy raz usłyszałam ją popłakałam się ze szczęścia. Nadal mnie ona wzrusza. Mahone jest taki słodki, ta piosenka jest cudowna. Sam jej tytuł "All I Ever Need" mówi wszystko. Gdy słuchałam jej popłynęła mi jedna samotna łza. Jestem szczęściarą, że mam takiego kochanego chłopaka.
Siedziałam tak z laptopem już z godzinę, oglądając teledyski Austin'a i stare filmiki, które nagrywał kiedyś z Alex'em. Uśmiałam się przy tym. W końcu wyłączyłam laptop i postanowiłam posprzątać. Zaczęłam od swojego pokoju, potem łazienka i pokój Lily. Ogólnie całe piętro. Odkurzałam, ścierałam kurze, ubrania układałam i u siostry sprzątałam zabawki. Przyznam, że męczącą to było. Lily ma tysiące zabawek i codziennie większością się bawi. Zaśmiałam się z tego i poszłam do łazienki. Złapałam pierwszą lepszą gumkę i spięłam włosy w luźnego koka. Następnie skierowałam się do pokoju, aby naszykować rzeczy, bo była już 13. Do torby włożyłam ręcznik, krem do opalania, butelkę wody i bieliznę. Poszłam do łazienki i pod ubrania założyłam strój kąpielowy (niebieski).
Zarzuciłam torbę na ramię i zeszłam na dół. Mama siedziała na kanapie i przeglądała magazyn modowy, a Lily bawiła się obok lalkami Barbie.
- Mamo - powiedziałam i siadłam obok niej, a ta spojrzała na mnie. - Idę z Austin'em, Rose i resztą nad rzekę.
- Okej, ale uważaj na siebie - uśmiechnęła się lekko.
- Jasne - odwzajemniłam uśmiech. W tym momencie usłyszałam dzwonek do drzwi. Nim zdążyłam wstać, Lily już otwierała drzwi.
- Austin! - usłyszałam jej wesoły głos. Czy wspominałam, że moja siostra go uwielbia? Zresztą chłopak też ją bardzo lubi. W salonie pojawiła się Lily, ciągnąca za sobą, za rękę Austin'a. Chłopak miał na twarzy uśmiech.
- Dzień dobry, pani Sophie - przywitał się ładnie.
- Cześć, Austin - moja mama skierowała do niego uśmiech. Jestem jedną z tych szczęściar, których rodzice lubią ich chłopaka.
- Austin, pobawisz się ze mną? - zapytała słodko moja siostra.
- Chciałbym kochanie, ale zabieram teraz gdzieś twoją siostrą - odpowiedział, a przy drugiej części zdania spojrzał na mnie. Jego oczy wyrażały uczucie. Wstałam i podeszłam do niego. Dałam mu szybkiego buziaka w usta i kucnęłam do poziomu mojej siostry.
- Lily, kiedy indziej Austin się z tobą pobawi. Teraz my idziemy. Pobaw się z Harry'm - powiedziałam jej i ją przytuliłam. Pożegnaliśmy się z moją mamą i skierowaliśmy się w stronę drzwi.
- Ślicznie wyglądasz - powiedział, zerkając na mnie. Mimo, że mówił mi to często nadal przyprawiało mnie to o rumieńce. - A jeszcze śliczniej, gdy się rumienisz - zaśmiał się. - Daj mi tę torbę.
- Przecież to tylko kilka metrów, poradzę sobie - spojrzałam na niego z rozbawieniem. Chciał już coś powiedzieć, ale go uciszyłam. - Dam radę, naprawdę - zaśmiałam się i wyszliśmy na zewnątrz. Będąc tam, nie zdążyłam zrobić żadnego kroki, a zostałam przyparta do ściany. Austin oparł ręce po obu stronach mojej głowy i spojrzał na mnie z cwanym uśmiechem.
- I co teraz? - zapytał niskim, seksownym głosem.
- No nie wiem, chyba jestem w pułapce - zaśmiałam się i objęłam go rękoma za szyję. Wpił się w moje usta, łapiąc mnie w talii. Muszę przyznać, że był mistrzem całowania. Nasze języki tańczyły taniec namiętności, gdy zabrakło mi tchu. Odkleiłam się od niego i oparłam moje czoło o jego. Patrzyliśmy tak sobie chwilę w oczy.
- Wiesz, że cię kocham? - zapytał słodko.
- Wiem - rzekłam i dałam mu szybkiego buziaka. - Chodź, bo pewnie już wszyscy są - złapałam go za rękę i poprowadziłam do skutera, którym przyjechał. Podał mi kask i założyłam go sprawnie. Usiadłam, a chłopak przede mną. Objęłam go mocno w pasie i ruszyliśmy. Gdy tak jechaliśmy przypomniało mi się, kiedy pierwszy raz jechałam z nim na skuterze. Było to wtedy, gdy zabrał mnie na paintball. To było tak dawno, bo ponad 10 miesięcy temu, a wydaje mi się jakby to było wczoraj. W końcu dotarliśmy na miejsce. Było tu ślicznie. Przejrzysta woda, a wokół zielone drzewa. Piasek był jasno żółtego koloru. Wszyscy już byli. Rose siedziała na kocu z Alex'em i rozmawiali, a Caroline z Davidem kierowali się w stronę wody.
- Hej, wszystkim! - krzyknął Austin, zdejmując kask.
- Hejka! - także się przywitałam. Wszyscy spojrzeli na nas. Dziewczyny podbiegły i mnie przytuliły.
- Nareszcie jesteście - powiedział Alex. - Co wy tam robiliście? - zaśmiał się. Spojrzałam na Austin'a. Podszedł do mnie.
- A to już nasza sprawa - objął mnie ramieniem. Zachichotałam. Po chwili rozebraliśmy się z bluzek i spodenek i zostaliśmy w samym stroju. Rozłożyliśmy koc, który Austin zabrał ze sobą. Słońce dawało przyjemny żar.
- Julie! Chodź do wody! - zawołała Rose. Ona, Alex, David i Caroline pluskali się w rzecze, drąc się jak nienormalni. Na szczęście nie było nikogo oprócz nas. Austin leżał obok mnie na kocu.
- Później! - odkrzyknęłam.
- Dawaj skarbie - usłyszałam głos mojego chłopaka. Zdjęłam okulary przeciwsłoneczne i spojrzałam na niego. Stał nade mną i uśmiechał się słodko.
- Ale tu jest tak cieplutkoo - przeciągnęłam. - A woda pewnie jest zimna.
- Nie dowiesz się jak nie sprawdzisz - nie dawał za wygraną.
- Uparty to ty jesteś - zaśmiałam się i wstałam. - Ale no... będzie mi tak ziimno - zatrzęsłam się teatralnie.
- Julie - chłopak spojrzał na mnie z politowaniem. - To wskakuj. Mi pierwszemu będzie zimno - zaproponował, po czym odwrócił się tyłem. Tylko chwilę rozważałam tę propozycję.
- Jestem ciężka - ostrzegłam.
- Wskakuj - wywrócił oczami.
- Nie mów, że nie ostrzegałam - powiedziałam i wskoczyłam mu na barana, a on się zaśmiał. Powoli zaczęliśmy się kierować w stronę wody.
- No! - krzyknął David. Pomachałam im, szczerząc się.
- Tej to dobrze - oburzyła się Rose, oczywiście dla żartów.
- Kochanie, też cię mogę tak wnieść jeśli chcesz - wyszczerzył się do niej Alex, a my się zaśmialiśmy.
- Nie musisz - odpowiedziała dziewczyna i go pocałowała. Austin już był w wodzie, a mnie dzieliły milimetry, żebym jej dotknęła.
- Bardzo zimna? - zapytałam mojego chłopaka. Rose i Alex oraz Caroline i David byli zajęci sobą.
- Nie - odpowiedział, uśmiechając się, a po chwili poczułam zimno. Moje nogi, z każdym krokiem chłopaka, zaczęły być coraz bardziej zimne. Dopadła mnie gęsia skórka.
- Dalej dam radę sama - zakomunikowałam i zeskoczyłam z Austin'a wprost do zimnej wody. Pisnęłam. Wszyscy się ze mnie zaśmiali. Byłam zanurzona do szyi.
- I jak? - zapytał mnie Mahone.
- Wiesz... - zaczęłam i pokazałam gestem ręki, żeby się przybliżył. - Bo... - i go ochlapałam. Zaczęłam śmiać się w głos.
- Ty - powiedział, próbując być groźny. - Pożałujesz tego! - krzyknął żartobliwie i przybliżając mnie, podniósł do góry. Oplotłam go swoimi nogami w pasie. Obniżył mnie lekko w dół.
- Nadal jesteś taka cwana? - zapytał z dumnym uśmiechem. Moja głowa znajdowała się kilka centymetrów od wody.
- Austin! - pisnęłam. - Już nie będę - powiedziałam i złożyłam usta w podkówkę. Nie miałam się nawet czego złapać. Można powiedzieć, że moje życie zależało od niego, haha.
-No nie wiem - udał, że się zastanawia, a po chwili obniżył mnie bardziej. Końcówki moich włosów już znajdowały się w wodzie. Zapiszczałam, gdy poczułam zimną wodę na skórze głowy. - Przeproś, a cię puszczę - rzekł.
- Przeeepraszaam - spełniłam jego rozkaz. Podniósł mnie do góry, po czym postawił na ziemię. Wpił się w moje usta, łapiąc mnie w pasie. Po chwili pośliznął się, a, że trzymał mnie to poleciałam z nim do wody. Szybko się wynurzyłam, ale spostrzegłam, że nie ma chłopaka, Wystraszyłam się i zaczęłam rozglądać się na boki. Caroline, Rose, David i Alex siedzieli już na kocach. Po chwili poczułam wciąganie pod wodę. Zdążyłam złapać oddech. Gdy pod wodą otworzyłam oczy, zobaczyłam Austin'a. Pogroziłam mu palcem, a on się szczerzył. Podpłynął bliżej mnie i tym razem ja zaczęłam go całować. Szybko to odwzajemnił, ale po chwili zabrakło nam powietrza, więc się wynurzyliśmy.
- Zawsze marzyłem o pocałunku w wodzie - zaświergotał, a ja uśmiechnęłam się na myśl, że spełniłam jego marzenie.
- Głupi jesteś - pokazałam mu język. - Naprawdę się wystraszyłam - zrobiłam smutną minkę.
- Ze mną nic ci nie grozi - dał mi buziaka. Chlapaliśmy się jeszcze z 10 minut. Potem wyszliśmy na brzeg. Mój chłopak mnie obejmował.
- Żyjecie? - zaśmiał się David.
- Chyba - zawtórował mu Austin. Ja pokazałam mu palec do góry, czyli znak, ze jest okej. Usiedliśmy na kocu.
- Co jutro robimy? - zapytała Rose.
- Szczerze to nie myśleliśmy nad tym - wzruszył ramionami Alex. Nagle wpadł mi do głowy pomysł.
- A może... - zaczęłam tajemniczo. - Pójdziemy na Paintball?! - wyszczerzyłam się. Od razu przypomniała mi się nasza pierwsza przygoda z tym.
- Taaak - ucieszyli się wszyscy.
- Pamiętam jak pierwszy raz byliśmy na tym taką ekipą - wspomniał Austin. "Czy on naprawdę czyta mi w myślach?"
- O tak, było super - odezwała się Car.
- Wygraliście wtedy - wskazałam palcem na David'a i Caroline, a oni się wyszczerzyli.
- To ustalone, co jutro robimy - podsumował Alex. Resztę czasu spędziliśmy na rozmowach i śmianiu się.
*Kilka godzin później*
Niedawno wróciłam do domu. Siedzimy właśnie z Austin'em w moim pokoju na łóżku. Jest 19:00.
- Jutro będzie super - uśmiechnęłam się.
- Też tak myślę - pocałował mnie w czoło.
- Wygram z tobą - pokazałam mu język.
- Słucham? - chciał być groźny, ale mu nie wyszło.
- Taka prawda, jesteś słaby - uniosłam się dumnie, drocząc się z nim.
- Ty! - wskazał na mnie palcem i zaczął mnie łaskotać.
- Nie, proszę - zaczęłam się śmiać. - Nie... łaskocz - mówiłam z przerwami na śmiech. - Prooszę - nie przestawał. Wpadłam na pomysł. Pokazałam palcami na okno. Zdezorientowany chłopak spojrzał w tamtą stronę, a mi udało mi się przeturlać na bok. Wykorzystałam jego chwilę nie uwagi i przewaliłam go tak, że leżał na łóżku. Usiadłam na nim okrakiem.
- Cwaniara - uśmiechnął się pod nosem. Trzymałam jego ręcę po obu stronach jego głowy. Zniżyłam się i wpiłam się w jego usta, to nigdy mi się nie znudzi. Odwzajemniał mój pocałunek. Nasze usta pasowały do siebie idealnie i pracowały zgodnie. Gdy nasze języki się spotkały, zrobiło mi się gorąco. W powietrzu czuć było namiętność, "Dlaczego mój chłopak musi być tak cholernie seksowny?"
- Julie, chodźcie na ko... - usłyszałam głos mojej mamy. Szybko zeskoczyłam z chłopaka. - Przepraszam - rzekła, stojąc w drzwiach i poszła.
- Jeezuu - uderzyłam się z otwartej ręki w czoło. Moje policzki przybrały kolor czerwony. Głupio mi było, że mama zobaczyła nas w takiej sytuacji.
- Ups - powiedział Austin wesoło. - Jesteś taka słodka z tymi czerwonymi polikami.
- Ta, jasne - wydukałam. - Głupia sytuacja.
- Troszkęę - przeciągnął i przybliżył mnie do siebie. - Nie myśl po prostu o tym - mówił, odgarniając mi włosy z twarzy.
- Spróbuję - zaśmiałam się, ale nadal dziwnie się czułam.
- Jesteś cudowna - gładził moje włosy. - Ten pocałunek... Potrafisz podniecić - powiedział z uśmieszkiem, a ja zakrztusiłam się własną śliną.
- Głupek - uderzyłam go w ramię. - Chodź lepiej na tą, jak mniemam, kolację - zaśmiałam się z mojego chłopaka.
*3 godziny później*
Austin poszedł. Kolacja z moimi rodzicami przebiegła nam miło. Teraz siedzę z laptopem na kolanach i przeglądam Facebook'a. Austin dodał zdjęcie, które zrobiliśmy sobie nad rzeką. Uśmiechamy się tam, przyciskając do siebie policzki. "Chyba je sobie wywołam" pomyślałam. Gdy tak podziwiałam to piękne zdjęcie z podpisem "With my sweet girlfriend ♥", dostałam wiadomość.
[A- Amy, J - Ja]
A: Hej kochana :* Co tam u Was słychać?
J: Oo witaj Amy <3 Fajnie, fajnie :) A u Was?
A: Też. Super, że zaraz koniec roku szkolnego.
J: No też się cieszę. Skończy mi się nauczanie... Przyjeżdżacie w wakacje?
A: Jeśli będziemy mogły....
J: No oczywiście!
A: To chętnie :D
J: Może umówimy się kiedy na skype i tam to obgadamy?
A: Dobry pomysł. Ja wezmę Katy, a ty Rose :)
J: Taak ^^
A: Śliczne zdjecie dodał Austin :D
J: Och, dziękuję :* Byliśmy dzisiaj nad rzeką, było zabawnie, haha
A: Wierzę :) Tak wgl to Katy ma coś wam do przekazania :D
J: Co takiego? :o
A: Ma chłopaka... hihi
J: Ooo <3 Słodko
A: Pewnie jak będziemy na skype gadać to wam opowie. Muszę spadać, bo rodziców nie ma w domu i sama z Carl'em jestem, a krzyczy mi teraz, że jest głodny. Wiesz, jak to dziesięcioletnie dzieci, muszę mu coś przygotować xd
J: Spoko, rozumiem :) To papa, do kiedyś tam x
A: Pa Julie :*
[Koniec]
"Och, ta szalona Amy" zaśmiałam się. Nie mogę się doczekać, kiedy do nas przyjadą. Będzie wspaniale, tak jak w tamtym roku. Zamknęłam laptopa i odłożyłam go na biurko. Wsunęłam się pod kołdrę i już miałam gasić lampkę, gdy dostałam sms'a.
Od: Austiś ♥
"Miłych snów księżniczko x"
Gdy to przeczytałam, uśmiech automatycznie wpłynął na moją twarz.
Do: Austiś ♥
"Nawzajem książe x"
Odpisałam i zgasiłam lampkę. Szybko zasnęłam, zmęczona dzisiejszym dniem...
****************************************************************************************************
Proszę o komentarze, chcę wiedzieć, co sądzicie:( Kocham i dziękuję ♥
What About Love ♥
niedziela, 15 lutego 2015
piątek, 6 lutego 2015
Rozdział XX
*Kilka dni później*
Kolejny dzień, który będzie dla mnie męką. Nie patrzę w kalendarz. Nie wiem, czy jest poniedziałek, czy może piątek. Nie interesuję mnie to. Wiem tylko, że już dużo dni minęło. W końcu już ostatnie dni lutego. Rose jak przychodzi to opowiada o szkole w San Antonio. Austin chodzi do tej samej. To już ostatni rok, trzeci. Od kiedy wykrzyczałam wszystko Austin'owi nie powiedziałam nic, nawet jednego słowa. Chłopak był u mnie coraz rzadziej. Pewnie ma mnie już dość, ha. Rodzice wozili mnie do psychologa, co kilka dni. Nie odpowiadałam mu na nic. Nie pomógł mi. Nic mi nie pomoże. Staram się jeść, po tym, iż raz, gdy wstałam z łóżka upadłam, bo nie miałam po prostu siły. Dzisiaj planowałam szczególny dzień, mój ostatni. Mam wszystkiego dość, nie chce żyć. Podjęłam już decyzję.
Jest godzina 16:00, tata jest w pracy, a mama wyszła na chwilę z Lily. Teraz jest moja szansa. Wygramoliłam się powoli z łóżka i zeszłam schodami na dół. W szufladzie znalazłam to, czego potrzebowałam - całe opakowanie środków przeciwbólowych. Następnie skierowałam się do salonu i wzięłam butelkę whisky, leżącą wśród innych alkoholi. Weszłam po schodach na górę i po chwili byłam już w swoim pokoju. Usiadłam na łóżku. Wzięłam garść tabletek do ręki i zrobiłam kilka głębokich wdechów. Serce biło mi jak oszalałe. "Spokojnie" powtarzałam sobie. Przez chwilę się zawahałam, ale zaraz potem włożyłam tabletki do buzi. Odkręciłam butelkę alkoholu i popiłam nim wszystko. Przez chwilę się nic nie działo, ale zaraz potem poczułam ogromny ból. Łzy zaczęły mi lecieć. To tak cholernie bolało.
- Julie! - usłyszałam krzyk Austin'a. "No i po co on tu przyszedł?" pomyślałam i poczułam się bardzo słabo. Mroczki zaczęły pojawiać mi się przed oczami. Usłyszałam, że chłopak idzie na górę. Po chwili stał w drzwiach. - O Boże - wyszeptał i podbiegł do mnie. Położył moją głowę na swoich kolanach. - Julie! Coś ty zrobiła! - zauważyłam, że zaczyna płakać. Wyjął telefon z kieszeni i wybrał jakiś numer. Zrozumiałam, że zadzwonił po pogotowie. Odłożył telefon i podniósł mnie lekko, sadzając lekko na swoich kolanach i ułożył moją głowę na swojej klatce piersiowej. Zaczął głaskać moje włosy.
- Prze- przepraszam - wyjąkałam, czując, że już długo nie wytrzymam.
- Csii... Po prostu nie zamykaj oczu - szeptał mi, płacząc. Ja też płakałam, ale łzy powoli wypływały z moich oczu. - Skarbie, kocham cię. Nie rób mi tego. Nie zamykaj oczu. Dasz radę. Jesteś silna - mówił mi. - Jeszcze tylko chwila. Już zaraz przyjedzie karetka. Oddychaj głęboko - cały czas łzy spływały mu i lądowały na mojej twarzy. Czułam się źle. Nie z powodu tego, że bolało mnie całe ciało, ale dlatego, że mu to zrobiłam. Zaczęłam rozumieć, że przecież on mnie kocha. Ja go też. Muszę żyć. Muszę się ogarnąć. Dla niego, dla Rose i dla mojej rodziny. Tylko ich ranię, odpychając ich. Ale co jak po prostu nie umiem pozwolić komuś trzymać mnie za rękę? Chociaż teraz Austin przytula mnie i nie czuję obrzydzenia. Czuję bijącą od niego miłość i ciepło. To o czym marzyłam od zawsze. O takim chłopaku.
- Austin... - szeptam.
- Tak kochanie? - mówi, patrząc mi w oczy. Słyszę sygnał pogotowia ratunkowego.
- Nie zostawię cię. Będę walczyć, dla ciebie - udało mi się lekko uśmiechnąć poprzez łzy, a on zrobił to samo.
- Tak bardzo cię kocham... - wyszeptał i to było ostatnie, co usłyszałam. Potem była już tylko ciemność...
*Kilkanaście godzin później*
Zaczynam się budzić. Udaje mi się otworzyć oczy, mimo tej jasności. Znowu cztery białe ściany. Mam dość szpitali. Znowu jestem podłączona do czegoś. Czuję smutek. "Dlaczego ja to im zrobiłam...? Dlaczego ja byłam dla nich taka zimna, samolubna...?" Po chwili usłyszałam otwieranie się drzwi.
- Hej słonko - to moja mama. Podeszła i zauważyłam, że chciała pogładzić mnie po policzku, ale zabrała rękę. Uśmiechnęłam się lekko do niej. - Miałaś płukanie żołądka. Na szczęście wszystko się udało. Nawet już za kilka dni zdejmą ci bandaż, bo żebro się już praktycznie zrosło - widziałam łzy w jej oczach, gdy to mówiła. - Teraz będzie już tylko dobrze - szepnęła i jedna, samotna łza popłynęła po jej poliku. Podniosłam powoli rękę i starłam jej łzę. Uśmiechała się do mnie. Zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu Mahone'a. - Austin tak bardzo chciał być przy tobie. Ale musiał iść do szkoły. Nie chciał, ale mu kazaliśmy. I tak już wiele dni opuścił przez to wszystko... - powiedziała. "To wszystko przeze mnie" pomyślałam z bólem serca. - Nie długo stąd wyjdziesz, słonko, jeszcze tylko dwa dni.
Po jakichś 20 minutach mama poszła, a ja zasnęłam. Obudził mnie cichy głos. Nie otwierałam oczu, bo chciałam posłuchać.
- Przepraszam, kochanie. Tak mi przykro, że nie mogłem być obok ciebie, kiedy to wszystko się działo, że nie mogłem go powstrzymać. Teraz to najchętniej bym go zabił. Szukałem go, ale potem okazało się, że policja go złapała. Siedzi teraz w więzieniu i będzie tam długo - słyszałam w głosie Austin'a nienawiść. - Gdybym wtedy po ciebie poszedł... To pewne by się to nie wydarzyło, wszystko było by dobrze. To moja wina. Nie zasługuję na ciebie. Kocham cię, najbardziej na świecie - szeptał. Ścisnęłam lekko jego dłoń, którą trzymał.
- Kocham cię - wypowiedziałam cicho. Na jego twarzy pojawił się ogromny uśmiech.
- Jesteś cudowna, najlepsza. Taki mój aniołek - zaśmiał się, a ja w duszy z nim. - Mam dość tej szkoły. Na szczęście to już ostatni rok i będę mógł zająć się muzyką. Ty skarbie pewnie zastanawiasz się, co będzie z twoją nauką - powiedział poważnie, a ja lekko pokiwałam głową. - Twoja mama powiedziała, że będziesz miała indywidualne nauczanie, żebyś nie musiała nadrabiać całego roku. Od marca będzie przychodził do ciebie nauczyciel i przez 5 dni w tygodniu po kilka godzin będzie cię uczył, aż do końca czerwca - powiedział. Po kilku minutach przyszła pielęgniarka.
- Musi pan już opuścić salę, bo już koniec czasu odwiedzin - zakomunikowała, a chłopak pokiwał głową.
- Proszę dać nam minutkę - wybłagał.
- Dobrze, ale tylko minutka - zaśmiała się i wyszła.
- Muszę już iść skarbie, do zobaczenia jutro, kocham cię - powiedział i pocałował mnie w czoło.
- Pa - pomachałam mu.
*Dzień później*
Dziś nareszcie wychodzę! Mam dość tej bieli i tego jedzenia. Jest piątek. Spakowałam wszystko i przebrałam się z okropnej koszuli.
Po chwili mama wparowała do sali.
- Hej słonko - rzekła radośnie. Uśmiechnęłam się do niej lekko. Pomimo tego, że staram się przywrócić wszystko do normy, jest mi ciężko. Nadal mówię mało, nie mam apetytu i pozwalam jedynie na trzymanie za rękę. Ale mam nadzieję, że z czasem będzie coraz lepiej.
Gdy jechałyśmy już samochodem, zauważyłam na zegarku, że była 10:00. Po kilku minutach zatrzymałyśmy się przed miejscem, którego nienawidziłam. Mama odwróciła się w moją stronę.
- Mamo - powiedziałam i przekręciłam głową na znak zaprzeczenia.
- Słonko, musisz tam iść. Lekarz powiedział, że teraz, kiedy bardziej się otwierasz, psycholog będzie kluczowy. Zrobiłam kwaśną minę, ale wysiadłam z samochodu i skierowałam się do budynku. Moim psychologiem była pani Hudgens. Miła kobieta, około czterdziestki.
- Dzień dobry Julie - przywitała mnie.
- Dzień dobry - odpowiedziałam cicho i usiadłam przez wskazane przez nią miejsce.
- Wiem, co się ostatnio wydarzyło... - spojrzała mi w oczy. - Ale teraz rozumiesz, że ta próba samobójcza była zła? - zapytała. Pokiwałam głową, naprawdę zrozumiałam, że to nie jest wyjście. - To nigdy nie rozwiązuje problemów. One zawsze czekają na ciebie - mówiła. Spędziłam tam dwie godziny. Dzisiaj już odpowiadałam jej, choć krótko, "tak" lub "nie". O umówionej godzinie przyjechała po mnie mama. Popytała trochę o wizytę. Muszę przyznać, że pani Hudgens zna się na tym, co robi. Dzięki niej zrozumiałam więcej rzeczy. Wróciłam do domu i usiadłam przy stole, czekając na obiad. Mama była bardzo zdziwiona, bo od tamtego wydarzenia w ogóle nie siedziałam na dole. Miałam apetyt, co było dziwne. Mama zrobiła dziś moje ukochane spaghetti. Jadłam powoli, ale wszystko. Widziałam tę radość w oczach matki i to było coś, co ogrzało moje serce. Po zjedzeniu udałam się na górę i położyłam się. Przyzwyczaiłam się do bezczynnego gapienia się w ścianę, więc i teraz to robiłam. Po jakimś czasie drzwi się otworzyły.
- Słoneczko moje! - usłyszałam melodyjny głos mojej kochanej przyjaciółki.
- Hej - powiedziałam cicho, odwracając się w jej stronę z małym uśmiechem. Przytuliła mnie, a ja to lekko odwzajemniłam. Wiedziała, że na razie nie może liczyć na nic więcej.
- W szkole było okej. Pan Wilhelm zapytał mnie dziś z ostatnich tematów i odpowiedziałam na 4! - ucieszyła się. Rose nigdy nie była najlepszą uczennicą, więc wiedziałam, że taka ocena jest dla niej bardzo cenna. Mimo tego, że mówiła to radośnie w jej głosie wyczułam smutek.
- Gratuluję - szepnęłam. - Jesteś... smutna? Coś się stało? - zapytałam.
- Nie ważne, teraz ty jesteś najważniejsza - uśmiechnęła się, ukazując swoje słodkie dołeczki.
- Nie, Rosalie - przekręciłam głową na prawo i lewo.
- No dobrze... - wiedziała, że nie ma żartów, gdy mówię jej pełne imię. - A więc... - zaczęła smutno, patrząc na barierkę łóżka. - Moi rodzice... oni... oni się rozwiedli! - krzyknęła rozpaczliwie. - Dwa dni temu. Pamiętasz dzień, w którym ci mówiłam, że chcą to zrobić? - zapytała, a ja przytaknęłam. - Kilka dni później się pogodzili i przez pewien czasu było dobrze. Potem znów zaczęli kłócić się o głupoty i stwierdzili, że to na pewno nie ma sensu... - mówiła ze łzami w oczach. - Teraz mieszkam z mamą. Tata przeprowadził się do samego centrum San Antonio... Już za nim tęsknię... - opuściła głowę w dół i zobaczyłam jak łza spływa jej po policzku, a po chwili kolejna.
- Hej - powiedziałam, podnosząc jej podbródek. - Patrz na mnie. Dasz radę, uwierz mi. Twój tata nie mieszka, aż tak daleko. Przynajmniej nie musisz słuchać ich kłótni - uśmiechnęłam się.
- Och Julie, ty we wszystkim znajdziesz jakieś pozytywy - powiedziała wzruszona i wtuliła się we mnie. Mocno ją przytuliłam i zamknęłam oczy, trwając w silnym uścisku z moją najlepszą przyjaciółką na świecie, którą traktowałam jak siostrę. Po kilkunastu sekundach usłyszałam otwieranie drzwi. Spojrzałam w tamtym kierunku, bo akurat ja siedziałam przodem do nich.
- No, no, co tu się dzieje - zaśmiał się Austin. Odkleiłyśmy się od siebie z Rose i przywitałyśmy się z chłopakiem. Dał mi buziaka w polik.
- Jak było w szkole? - zapytałam chłopaka.
- Nawet okej - wzruszył ramionami. - Przyszedłem tylko na jakieś pół godziny niestety, potem muszę coś załatwić - powiedział smutny. Pokiwałam głową na znak zrozumienia.
- Ja już lecę. Nie będę wam przeszkadzać - zakomunikowała moja przyjaciółka.
- Nie prze... - zaczęłam, ale przerwano mi.
- Julie, wiem swoje. Pa - dała mi buziaka i już jej nie było. Spojrzałam na Austin'a pytająco, a on tylko wzruszył ramionami.
- Może się spotyka dziś z Alex'em.
- Co? To oni są razem? - zapytałam zdziwiona.
- No tak... Rose bardzo przeżywała, sama wiesz co... - powiedział delikatnie i patrzył na mnie. Kiwnęłam głową na znak, żeby kontynuował. Chodziło oczywiście o moje porwanie. - Wtedy Alex był cały czas przy niej, opiekował się nią. Tak naprawdę to dopiero, gdy się odnalazłaś zaczęli być na serio razem - opowiedział. Poczułam ciepło w sercu. Bardzo się cieszyłam ze szczęścia przyjaciółki. Wiedziałam, że Alex jest kochany i dobry, więc będzie dla niej idealny. Nie mówiłam nic, tylko uśmiechnęłam się szczerze do chłopaka. Przybliżył się do mnie i mnie przytulił. Wtuliłam się w niego. Czułam się tak jak kiedyś. Motyle wirowały mi w brzuchu. Jego silne ramiona zapewniały mi bezpieczeństwo. Wiedziałam, że jeżeli będę z nim gdziekolwiek, nic mi się nie stanie. Był moją podporą, moim światłem w ciemności. Wszystkie moje uczucia względem niego odżyły podwójnie. Nie bałam się już jego dotyku, tylko tego pragnęłam. Pragnęłam być w jego ramionach całe życie. Kochałam to, kochałam go. Podniosłam głowę lekko do góry i wzrokiem odnalazłam jego usta. Zbliżyłam swoje do nich. Musnęłam je. Chłopak być zaskoczony, ale szybko odwzajemnił pocałunek. Trwało to tylko kilka sekund, ale czułam w tym pocałunek ogromne uczucie. Ze strony Austin'a czułam ogromną miłość. Kocham go najbardziej na świecie.
*****************************************************************************************************
Hej kochani! Będę starałam się teraz dodawać dłuższe rozdziały. Dziękuję za tyle komentarzy pod tamtym rozdziałem ♥ To tak bardzo motywuje ♥
Mam tylko taką prośbę, żeby anonimki się podpisywały, imieniem lub nickiem. Chciałabym wiedzieć kto powoduje uśmiech na moim ustach (:
Do następnego :*
Kolejny dzień, który będzie dla mnie męką. Nie patrzę w kalendarz. Nie wiem, czy jest poniedziałek, czy może piątek. Nie interesuję mnie to. Wiem tylko, że już dużo dni minęło. W końcu już ostatnie dni lutego. Rose jak przychodzi to opowiada o szkole w San Antonio. Austin chodzi do tej samej. To już ostatni rok, trzeci. Od kiedy wykrzyczałam wszystko Austin'owi nie powiedziałam nic, nawet jednego słowa. Chłopak był u mnie coraz rzadziej. Pewnie ma mnie już dość, ha. Rodzice wozili mnie do psychologa, co kilka dni. Nie odpowiadałam mu na nic. Nie pomógł mi. Nic mi nie pomoże. Staram się jeść, po tym, iż raz, gdy wstałam z łóżka upadłam, bo nie miałam po prostu siły. Dzisiaj planowałam szczególny dzień, mój ostatni. Mam wszystkiego dość, nie chce żyć. Podjęłam już decyzję.
Jest godzina 16:00, tata jest w pracy, a mama wyszła na chwilę z Lily. Teraz jest moja szansa. Wygramoliłam się powoli z łóżka i zeszłam schodami na dół. W szufladzie znalazłam to, czego potrzebowałam - całe opakowanie środków przeciwbólowych. Następnie skierowałam się do salonu i wzięłam butelkę whisky, leżącą wśród innych alkoholi. Weszłam po schodach na górę i po chwili byłam już w swoim pokoju. Usiadłam na łóżku. Wzięłam garść tabletek do ręki i zrobiłam kilka głębokich wdechów. Serce biło mi jak oszalałe. "Spokojnie" powtarzałam sobie. Przez chwilę się zawahałam, ale zaraz potem włożyłam tabletki do buzi. Odkręciłam butelkę alkoholu i popiłam nim wszystko. Przez chwilę się nic nie działo, ale zaraz potem poczułam ogromny ból. Łzy zaczęły mi lecieć. To tak cholernie bolało.
- Julie! - usłyszałam krzyk Austin'a. "No i po co on tu przyszedł?" pomyślałam i poczułam się bardzo słabo. Mroczki zaczęły pojawiać mi się przed oczami. Usłyszałam, że chłopak idzie na górę. Po chwili stał w drzwiach. - O Boże - wyszeptał i podbiegł do mnie. Położył moją głowę na swoich kolanach. - Julie! Coś ty zrobiła! - zauważyłam, że zaczyna płakać. Wyjął telefon z kieszeni i wybrał jakiś numer. Zrozumiałam, że zadzwonił po pogotowie. Odłożył telefon i podniósł mnie lekko, sadzając lekko na swoich kolanach i ułożył moją głowę na swojej klatce piersiowej. Zaczął głaskać moje włosy.
- Prze- przepraszam - wyjąkałam, czując, że już długo nie wytrzymam.
- Csii... Po prostu nie zamykaj oczu - szeptał mi, płacząc. Ja też płakałam, ale łzy powoli wypływały z moich oczu. - Skarbie, kocham cię. Nie rób mi tego. Nie zamykaj oczu. Dasz radę. Jesteś silna - mówił mi. - Jeszcze tylko chwila. Już zaraz przyjedzie karetka. Oddychaj głęboko - cały czas łzy spływały mu i lądowały na mojej twarzy. Czułam się źle. Nie z powodu tego, że bolało mnie całe ciało, ale dlatego, że mu to zrobiłam. Zaczęłam rozumieć, że przecież on mnie kocha. Ja go też. Muszę żyć. Muszę się ogarnąć. Dla niego, dla Rose i dla mojej rodziny. Tylko ich ranię, odpychając ich. Ale co jak po prostu nie umiem pozwolić komuś trzymać mnie za rękę? Chociaż teraz Austin przytula mnie i nie czuję obrzydzenia. Czuję bijącą od niego miłość i ciepło. To o czym marzyłam od zawsze. O takim chłopaku.
- Austin... - szeptam.
- Tak kochanie? - mówi, patrząc mi w oczy. Słyszę sygnał pogotowia ratunkowego.
- Nie zostawię cię. Będę walczyć, dla ciebie - udało mi się lekko uśmiechnąć poprzez łzy, a on zrobił to samo.
- Tak bardzo cię kocham... - wyszeptał i to było ostatnie, co usłyszałam. Potem była już tylko ciemność...
*Kilkanaście godzin później*
Zaczynam się budzić. Udaje mi się otworzyć oczy, mimo tej jasności. Znowu cztery białe ściany. Mam dość szpitali. Znowu jestem podłączona do czegoś. Czuję smutek. "Dlaczego ja to im zrobiłam...? Dlaczego ja byłam dla nich taka zimna, samolubna...?" Po chwili usłyszałam otwieranie się drzwi.
- Hej słonko - to moja mama. Podeszła i zauważyłam, że chciała pogładzić mnie po policzku, ale zabrała rękę. Uśmiechnęłam się lekko do niej. - Miałaś płukanie żołądka. Na szczęście wszystko się udało. Nawet już za kilka dni zdejmą ci bandaż, bo żebro się już praktycznie zrosło - widziałam łzy w jej oczach, gdy to mówiła. - Teraz będzie już tylko dobrze - szepnęła i jedna, samotna łza popłynęła po jej poliku. Podniosłam powoli rękę i starłam jej łzę. Uśmiechała się do mnie. Zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu Mahone'a. - Austin tak bardzo chciał być przy tobie. Ale musiał iść do szkoły. Nie chciał, ale mu kazaliśmy. I tak już wiele dni opuścił przez to wszystko... - powiedziała. "To wszystko przeze mnie" pomyślałam z bólem serca. - Nie długo stąd wyjdziesz, słonko, jeszcze tylko dwa dni.
Po jakichś 20 minutach mama poszła, a ja zasnęłam. Obudził mnie cichy głos. Nie otwierałam oczu, bo chciałam posłuchać.
- Przepraszam, kochanie. Tak mi przykro, że nie mogłem być obok ciebie, kiedy to wszystko się działo, że nie mogłem go powstrzymać. Teraz to najchętniej bym go zabił. Szukałem go, ale potem okazało się, że policja go złapała. Siedzi teraz w więzieniu i będzie tam długo - słyszałam w głosie Austin'a nienawiść. - Gdybym wtedy po ciebie poszedł... To pewne by się to nie wydarzyło, wszystko było by dobrze. To moja wina. Nie zasługuję na ciebie. Kocham cię, najbardziej na świecie - szeptał. Ścisnęłam lekko jego dłoń, którą trzymał.
- Kocham cię - wypowiedziałam cicho. Na jego twarzy pojawił się ogromny uśmiech.
- Jesteś cudowna, najlepsza. Taki mój aniołek - zaśmiał się, a ja w duszy z nim. - Mam dość tej szkoły. Na szczęście to już ostatni rok i będę mógł zająć się muzyką. Ty skarbie pewnie zastanawiasz się, co będzie z twoją nauką - powiedział poważnie, a ja lekko pokiwałam głową. - Twoja mama powiedziała, że będziesz miała indywidualne nauczanie, żebyś nie musiała nadrabiać całego roku. Od marca będzie przychodził do ciebie nauczyciel i przez 5 dni w tygodniu po kilka godzin będzie cię uczył, aż do końca czerwca - powiedział. Po kilku minutach przyszła pielęgniarka.
- Musi pan już opuścić salę, bo już koniec czasu odwiedzin - zakomunikowała, a chłopak pokiwał głową.
- Proszę dać nam minutkę - wybłagał.
- Dobrze, ale tylko minutka - zaśmiała się i wyszła.
- Muszę już iść skarbie, do zobaczenia jutro, kocham cię - powiedział i pocałował mnie w czoło.
- Pa - pomachałam mu.
*Dzień później*
Dziś nareszcie wychodzę! Mam dość tej bieli i tego jedzenia. Jest piątek. Spakowałam wszystko i przebrałam się z okropnej koszuli.
Po chwili mama wparowała do sali.
- Hej słonko - rzekła radośnie. Uśmiechnęłam się do niej lekko. Pomimo tego, że staram się przywrócić wszystko do normy, jest mi ciężko. Nadal mówię mało, nie mam apetytu i pozwalam jedynie na trzymanie za rękę. Ale mam nadzieję, że z czasem będzie coraz lepiej.
Gdy jechałyśmy już samochodem, zauważyłam na zegarku, że była 10:00. Po kilku minutach zatrzymałyśmy się przed miejscem, którego nienawidziłam. Mama odwróciła się w moją stronę.
- Mamo - powiedziałam i przekręciłam głową na znak zaprzeczenia.
- Słonko, musisz tam iść. Lekarz powiedział, że teraz, kiedy bardziej się otwierasz, psycholog będzie kluczowy. Zrobiłam kwaśną minę, ale wysiadłam z samochodu i skierowałam się do budynku. Moim psychologiem była pani Hudgens. Miła kobieta, około czterdziestki.
- Dzień dobry Julie - przywitała mnie.
- Dzień dobry - odpowiedziałam cicho i usiadłam przez wskazane przez nią miejsce.
- Wiem, co się ostatnio wydarzyło... - spojrzała mi w oczy. - Ale teraz rozumiesz, że ta próba samobójcza była zła? - zapytała. Pokiwałam głową, naprawdę zrozumiałam, że to nie jest wyjście. - To nigdy nie rozwiązuje problemów. One zawsze czekają na ciebie - mówiła. Spędziłam tam dwie godziny. Dzisiaj już odpowiadałam jej, choć krótko, "tak" lub "nie". O umówionej godzinie przyjechała po mnie mama. Popytała trochę o wizytę. Muszę przyznać, że pani Hudgens zna się na tym, co robi. Dzięki niej zrozumiałam więcej rzeczy. Wróciłam do domu i usiadłam przy stole, czekając na obiad. Mama była bardzo zdziwiona, bo od tamtego wydarzenia w ogóle nie siedziałam na dole. Miałam apetyt, co było dziwne. Mama zrobiła dziś moje ukochane spaghetti. Jadłam powoli, ale wszystko. Widziałam tę radość w oczach matki i to było coś, co ogrzało moje serce. Po zjedzeniu udałam się na górę i położyłam się. Przyzwyczaiłam się do bezczynnego gapienia się w ścianę, więc i teraz to robiłam. Po jakimś czasie drzwi się otworzyły.
- Słoneczko moje! - usłyszałam melodyjny głos mojej kochanej przyjaciółki.
- Hej - powiedziałam cicho, odwracając się w jej stronę z małym uśmiechem. Przytuliła mnie, a ja to lekko odwzajemniłam. Wiedziała, że na razie nie może liczyć na nic więcej.
- W szkole było okej. Pan Wilhelm zapytał mnie dziś z ostatnich tematów i odpowiedziałam na 4! - ucieszyła się. Rose nigdy nie była najlepszą uczennicą, więc wiedziałam, że taka ocena jest dla niej bardzo cenna. Mimo tego, że mówiła to radośnie w jej głosie wyczułam smutek.
- Gratuluję - szepnęłam. - Jesteś... smutna? Coś się stało? - zapytałam.
- Nie ważne, teraz ty jesteś najważniejsza - uśmiechnęła się, ukazując swoje słodkie dołeczki.
- Nie, Rosalie - przekręciłam głową na prawo i lewo.
- No dobrze... - wiedziała, że nie ma żartów, gdy mówię jej pełne imię. - A więc... - zaczęła smutno, patrząc na barierkę łóżka. - Moi rodzice... oni... oni się rozwiedli! - krzyknęła rozpaczliwie. - Dwa dni temu. Pamiętasz dzień, w którym ci mówiłam, że chcą to zrobić? - zapytała, a ja przytaknęłam. - Kilka dni później się pogodzili i przez pewien czasu było dobrze. Potem znów zaczęli kłócić się o głupoty i stwierdzili, że to na pewno nie ma sensu... - mówiła ze łzami w oczach. - Teraz mieszkam z mamą. Tata przeprowadził się do samego centrum San Antonio... Już za nim tęsknię... - opuściła głowę w dół i zobaczyłam jak łza spływa jej po policzku, a po chwili kolejna.
- Hej - powiedziałam, podnosząc jej podbródek. - Patrz na mnie. Dasz radę, uwierz mi. Twój tata nie mieszka, aż tak daleko. Przynajmniej nie musisz słuchać ich kłótni - uśmiechnęłam się.
- Och Julie, ty we wszystkim znajdziesz jakieś pozytywy - powiedziała wzruszona i wtuliła się we mnie. Mocno ją przytuliłam i zamknęłam oczy, trwając w silnym uścisku z moją najlepszą przyjaciółką na świecie, którą traktowałam jak siostrę. Po kilkunastu sekundach usłyszałam otwieranie drzwi. Spojrzałam w tamtym kierunku, bo akurat ja siedziałam przodem do nich.
- No, no, co tu się dzieje - zaśmiał się Austin. Odkleiłyśmy się od siebie z Rose i przywitałyśmy się z chłopakiem. Dał mi buziaka w polik.
- Jak było w szkole? - zapytałam chłopaka.
- Nawet okej - wzruszył ramionami. - Przyszedłem tylko na jakieś pół godziny niestety, potem muszę coś załatwić - powiedział smutny. Pokiwałam głową na znak zrozumienia.
- Ja już lecę. Nie będę wam przeszkadzać - zakomunikowała moja przyjaciółka.
- Nie prze... - zaczęłam, ale przerwano mi.
- Julie, wiem swoje. Pa - dała mi buziaka i już jej nie było. Spojrzałam na Austin'a pytająco, a on tylko wzruszył ramionami.
- Może się spotyka dziś z Alex'em.
- Co? To oni są razem? - zapytałam zdziwiona.
- No tak... Rose bardzo przeżywała, sama wiesz co... - powiedział delikatnie i patrzył na mnie. Kiwnęłam głową na znak, żeby kontynuował. Chodziło oczywiście o moje porwanie. - Wtedy Alex był cały czas przy niej, opiekował się nią. Tak naprawdę to dopiero, gdy się odnalazłaś zaczęli być na serio razem - opowiedział. Poczułam ciepło w sercu. Bardzo się cieszyłam ze szczęścia przyjaciółki. Wiedziałam, że Alex jest kochany i dobry, więc będzie dla niej idealny. Nie mówiłam nic, tylko uśmiechnęłam się szczerze do chłopaka. Przybliżył się do mnie i mnie przytulił. Wtuliłam się w niego. Czułam się tak jak kiedyś. Motyle wirowały mi w brzuchu. Jego silne ramiona zapewniały mi bezpieczeństwo. Wiedziałam, że jeżeli będę z nim gdziekolwiek, nic mi się nie stanie. Był moją podporą, moim światłem w ciemności. Wszystkie moje uczucia względem niego odżyły podwójnie. Nie bałam się już jego dotyku, tylko tego pragnęłam. Pragnęłam być w jego ramionach całe życie. Kochałam to, kochałam go. Podniosłam głowę lekko do góry i wzrokiem odnalazłam jego usta. Zbliżyłam swoje do nich. Musnęłam je. Chłopak być zaskoczony, ale szybko odwzajemnił pocałunek. Trwało to tylko kilka sekund, ale czułam w tym pocałunek ogromne uczucie. Ze strony Austin'a czułam ogromną miłość. Kocham go najbardziej na świecie.
*****************************************************************************************************
Hej kochani! Będę starałam się teraz dodawać dłuższe rozdziały. Dziękuję za tyle komentarzy pod tamtym rozdziałem ♥ To tak bardzo motywuje ♥
Mam tylko taką prośbę, żeby anonimki się podpisywały, imieniem lub nickiem. Chciałabym wiedzieć kto powoduje uśmiech na moim ustach (:
Do następnego :*
sobota, 31 stycznia 2015
Rozdział XIX
Światło. Światło, które pada prosto na moje zamknięte oczy. Słyszę jakieś stłumione krzyki. Próbuję podnieść moje ciężkie powieki. W końcu mi się udało. Widzę mgłę. Wszystko jest nie ostre. Ta cholerna jasność.
- Proszę pani! Czy mnie pani słyszy? - ktoś się nade mną pochyla. Próbuję coś wypowiedzieć, ale nie mogę. Nawet moje wargi są zbyt zmęczone. Powoli dochodzi do mnie, co się dzieje. Ławka, Austin, omdlenie. Czuję, że mi słabo. Nie mam już siły walczyć ze zmęczeniem i po prostu zasypiam w karetce...
*Dwie godziny później*
Znowu to światło. Rażące moje oczy. Jednak udaje mi się je otworzyć. Głowa mi pulsuje. Gdy wszystko w pomieszczeniu staje się ostre, kątem oka dostrzegam chłopaka siedzącego po mojej prawej stronie i trzymającego moją rękę. Ma on głowę opuszczoną w dół. To Austin. Wszystko jest białe: ściany, sufit, pościel. Czuję, że jestem podłączona do jakichś urządzeń.
- Julie? - słyszę głos jakiejś kobiety. Siedzi ona w kącie sali na krześle. Nie dostrzegłam jej wcześniej. "To... to moja mama..." W tym momencie chłopak podniósł głowę i spojrzał na mnie. Nie mam siły, żeby nawet ruszyć ręką. Mama podchodzi do nas. - Skarbie... - mówi tonem, w którym słychać lekką nadzieję. - Jesteś taka wychudzona... - widzę, że ma czerwone, od płaczu, oczy. Podnosi prawą dłoń i zbliża ją do mojego policzka. Drżę. Zaczyna go gładzić. W tym momencie wszystko mi się przypomina. On... on mi tak robił. Na tę myśl zaczynam ruszać lekko głową w prawo i lewo, chcąc dać do zrozumienia, żeby zabrała rękę. Na pewno na mojej twarzy znajduje się grymas. Mama zabiera gwałtownie rękę i patrzy na mnie ze smutnym wyrazem twarzy. - Kochanie? - kieruje do pytanie do mnie, ale ja odwracam głowę w drugą stronę. Czuję pojedyńczą łzę spływającą po moim poliku. Czuję się strasznie. Boli mnie ciało, jak i serce.
- Julie... - tym razem to Austin. - Spójrz na mnie, proszę - kontynuuje. Nie wykonuje jego prośby. - Słońce... kto... kto ci to zrobił? - pyta, przełykając ślinę. Zaczynam się trząść.
- Jezu, Austin, biegnij po lekarza! - krzyczy moja mama, a ja nie mogę powstrzymać drżenia. Chłopak wybiega. Mama podchodzi do mnie i przytula mnie. Próbuję się wyrwać, nadal się trzęsąc. Wszystkie czyny kojarzą mi się z Jacksonem... Po chwili przybiega kilku lekarzy. Czuję lekkie ukłucie. - Co to jest?! - pyta z przerażeniem moja mama.
- Spokojnie, to na uspokojenie - odpowiada jeden. - Julie - mówi drugi, łapiąc moje ręce i przytrzymując je przy łóżku. - Musisz się uspokoić - patrzy na mnie, a ja kręcę głową w prawo i lewo. Przypominam sobie wszystkie momenty, gdy Jackson łapał mnie w taki sposób, a potem... gwałcił. Ta myśl wbija mi w serce tysiące pinesek.
- Zostaw mnie! - krzyczę, a łzy spływają mi strumieniami. Wiercę się strasznie. - Proszę, nie dotykaj mnie... Puść mnie - lekarz zabiera swoje ręce, patrząc na mnie z przerażeniem. Przed oczami mam scenę sprzed miesiąca. - Nie, nadal to boli! Proszę nie... - nie mogę się uspokoić. - Zrobię wszystko, tylko nie to... - płacz przejmuje nade mną kontrolę. Po minucie zaczynam wracać na ziemię i czuć się słabo. Tak naprawdę to miesiąc temu nie wypowiedziałam tych słów. One wtedy krzyczały we mnie wewnętrznie. Mój mózg je krzyczał. Płacz ustaje, ale nadal głośno chłycham.
- Oddychaj powoli - mówi ktoś, a ja wtedy zaczynam oddychać szybciej. Nie mogę tego zatrzymać. Po chwili się duszę. Widzę jak wyprowadzają Austin'a i mamę. Zakładają mi maskę tlenową. Dzięki niej zaczyna być dobrze, czuję się lepiej. Nie mam siły, zasypiam po raz kolejny...
*Kilka dni później*
Leżę i patrzę się w ścianę. Po tamtym ataku miałam jeszcze dwa. W szpitalu odwiedzała mnie codziennie rodzina, Rose i Austin. Każdego dnia było tak samo. Mówili oni do mnie, ale rzadko słuchałam, a jak już to nie zwracałam uwagi na znaczenie ich słów. Od tamtego feralnego momentu nie powiedziałam nic. Zupełnie nic, nawet jednego słowa. Wiem, że oni się o mnie martwią, ale ja czuję tylko pustkę. Za każdym razem, gdy ktoś złapał mnie za rękę natychmiastowo wyrywałam się i zawsze miałam głowę zwróconą na białą ścianę, po lewej stronie. Boje się dotyku, po prostu się boję. Zmuszali mnie do jedzenia, ale i tak nic nie przełknęłam. Muszą mi dawać pokarm przez kroplówkę. Wiem, że mam na całym ciele siniaki i zadrapania. Okazało się też, że mam złamane żebro i dlatego na wysokości klatki piersiowej mam bandaż.
Teraz na szczęście jestem sama w sali. Myślę o niczym, naprawdę. Przychodzi mi to z łatwością. Dzisiaj wychodzę ze szpitala. Nie czuję się z tego powodu dobrze, bo pewnie będzie ktoś u mnie cały czas siedział.
- Panienko - powiedział mój lekarz, który właśnie wszedł do sali. Odwróciłam się do niego powoli i spojrzałam obojętnie. - Jak się czujesz? Dobrze? - zapytał, a ja pokiwałam lekko głową. - Twoja mama już czeka przed drzwiami i zabiera cię teraz do domu - oznajmił z lekkim uśmiechem. Wstałam powoli z łóżka, uważając na złamane żebro. Lekarz wyszedł, a ja zarzuciłam płaszcz i założyłam buty.
Potem wzięłam do ręki małą torbę przyniesioną tu przez moją mamę. Znajdują się tam moich kilka ubrań i kosmetyki do codziennych czynności. Oczywiście nie do makijażu, bo ledwo co chciało mi się włosy czesać, a co dopiero się malować. Poza tym nie interesowało mnie jak wyglądam. Skierowałam się w stronę drzwi. Były uchylone.
- Jest zamknięta w sobie, potrzebny będzie psycholog - usłyszałam głos lekarza w momencie, gdy wyszłam na korytarz. On i jego rozmówczyni, czyli moja mama, spojrzeli na mnie równocześnie. - Trzymaj się, Julie - rzekł do mnie.
- Chodź, skarbie - powiedziała mama. - Najwyższy czas wracać do domu.
Szłam za nią, patrząc się w swoje buty. Na dworzu było zimno. Doszłyśmy do samochodu i weszłyśmy do środka. Przez całą drogę patrzyłam się w szybę i myślałam. "Po co ja do cholery wróciłam?" zastanawiałam się. "Nie mogłam po prostu się zabić? Na pewno teraz nie musiałabym znosić niczego i czuć tej cholernej pustki, chociaż nie powiem, żeby mi ona przeszkadzała. Ale i tak było bez sensu. Czuję, że nie jestem potrzebna. Tylko wszystkim zawadzam". Gdy dojechałyśmy wyszłam z samochodu i stanęłam prosto. Mama pokazała mi ruchem ręki, żebym szła przodem. Nie czułam się komfortowo, wchodząc do własnego domu. Nie czułam, że był on moim domem. Zdjęłam buty i płaszcz.
- Chodź, położysz się w swoim pokoju - wskazała palcem na schody. Weszłam po nich, a potem do swojego pokoju. Nic się w nim nie zmieniło. Odłożyłam torbę obok biurka i położyłam się na łóżku. Zwróciłam głowę w stronę ściany. - Julie... - usłyszałam głos mamy. - Musisz coś zjeść, proszę - powiedziała niemal błagalnie, ale ja nie przejęłam się jej słowami. - Jesteś strasznie wychudzona. To może doprowadzić do tragedii... Mało brakuje ci do anoreksji... - w jej głosie słychać było ogromny smutek. - Przyniosę ci coś zaraz.
Poszła, a po minucie wróciła. Położyła coś na etażerce, obok mojego łóżka i wyszła. Podniosłam się do pozycji siedzącej i zobaczyłam talerz z obiadem. Powróciłam do wcześniejszej pozycji i leżałam. Nie wiem ile czasu minęło, ale usłyszałam pukanie do drzwi. Nic nie powiedziałam.
- Julie? - usłyszałam tak dobrze znany mi głos. - Skarbie... - podszedł do łóżka i usiadł na skraju, gdyż poczułam, że materac się ugiął. - Zjedz to, proszę. Nie dla mnie, ale dla siebie - w jego głowie słychać było smutek. Poczułam ukłucie w sercu. - Twoja mama mówi, że słabniesz, z każdym dniem coraz bardziej. Niedługo nie będzie miała siły wstać nawet z łóżka i trafisz do szpitala - mówił spokojnie. - Rozumiem cię, że cierpisz. Ale to boli, kochanie - był załamany. - Jak się czujesz? - zapytał po kilku minutowej ciszy. - Jul, powiedz coś, cokolwiek.
- Pytasz jak się czuję?! Jak?! Naprawdę chcesz wiedzieć?! Czuję się jak gówno Jak jedno wielkie zero. Brzydzę się sobą, nienawidzę siebie i swojego ciała! Ciebie boli?! Naprawdę?! To mnie bolało jak mnie bił, kopał! To ja musiałam znosić jego dotyk! To ja byłam gwałcona miesiącami! To ja robiłam za praczkę, sprzątaczkę, kucharkę i wiele innych! To ja byłam zamknięta, jak w jakiejś pieprzonej klatce! To ja chciałam i chcę umrzeć! Ciebie poboli i przestanie, a mnie nie! Nigdy tego nie zapomnę! Tych okropnych, strasznych oczu, które patrzyły na mnie wzrokiem chorego pożądania i mordu, tych wielkich łapsk, którymi wodził po moim ciele i dotykał wszędzie, dosłownie wszędzie i tych ust, które wymawiały okropne słowa! Nigdy nie zapomnę, gdy kazał, żebym mu obciągnęła! I to nie raz! Rozumiesz?! Czułam się jak dziwka! Robił ze mną, co chciał! Nie mogłam nic zrobić, żeby temu zaprzestać! Jak mam się czuć?! Mam być szczęśliwa?! Nie potrafię! Boję się czyjegokolwiek dotyku, nawet własnej matki! Nigdy czegoś takiego nie przeżyłeś, więc proszę cię nie mów mi, co mam do cholery robić!!! - wykrzyczałam, odwracając się do niego. Powiedziałam wszystko, co siedziało we mnie od miesięcy. W trakcie mojej wypowiedzi zaczęłam płakać i dotąd nie mogłam przestać. Dławiłam się śliną. Mama i tata wbiegli do pokoju. Patrzyli na nas przerażeni.
- Prze-przepraszam - wydukał Austin i wyszedł w szoku. Rodzice podeszli do mnie, ale ja odwróciłam się w drugą stronę. Poczułam się lepiej, że wreszcie to powiedziałam.
***************************************************************************************************
Hejcia :* Dodaję dopiero teraz, bo miałam ferie i wyjechałam (:
- Proszę pani! Czy mnie pani słyszy? - ktoś się nade mną pochyla. Próbuję coś wypowiedzieć, ale nie mogę. Nawet moje wargi są zbyt zmęczone. Powoli dochodzi do mnie, co się dzieje. Ławka, Austin, omdlenie. Czuję, że mi słabo. Nie mam już siły walczyć ze zmęczeniem i po prostu zasypiam w karetce...
*Dwie godziny później*
Znowu to światło. Rażące moje oczy. Jednak udaje mi się je otworzyć. Głowa mi pulsuje. Gdy wszystko w pomieszczeniu staje się ostre, kątem oka dostrzegam chłopaka siedzącego po mojej prawej stronie i trzymającego moją rękę. Ma on głowę opuszczoną w dół. To Austin. Wszystko jest białe: ściany, sufit, pościel. Czuję, że jestem podłączona do jakichś urządzeń.
- Julie? - słyszę głos jakiejś kobiety. Siedzi ona w kącie sali na krześle. Nie dostrzegłam jej wcześniej. "To... to moja mama..." W tym momencie chłopak podniósł głowę i spojrzał na mnie. Nie mam siły, żeby nawet ruszyć ręką. Mama podchodzi do nas. - Skarbie... - mówi tonem, w którym słychać lekką nadzieję. - Jesteś taka wychudzona... - widzę, że ma czerwone, od płaczu, oczy. Podnosi prawą dłoń i zbliża ją do mojego policzka. Drżę. Zaczyna go gładzić. W tym momencie wszystko mi się przypomina. On... on mi tak robił. Na tę myśl zaczynam ruszać lekko głową w prawo i lewo, chcąc dać do zrozumienia, żeby zabrała rękę. Na pewno na mojej twarzy znajduje się grymas. Mama zabiera gwałtownie rękę i patrzy na mnie ze smutnym wyrazem twarzy. - Kochanie? - kieruje do pytanie do mnie, ale ja odwracam głowę w drugą stronę. Czuję pojedyńczą łzę spływającą po moim poliku. Czuję się strasznie. Boli mnie ciało, jak i serce.
- Julie... - tym razem to Austin. - Spójrz na mnie, proszę - kontynuuje. Nie wykonuje jego prośby. - Słońce... kto... kto ci to zrobił? - pyta, przełykając ślinę. Zaczynam się trząść.
- Jezu, Austin, biegnij po lekarza! - krzyczy moja mama, a ja nie mogę powstrzymać drżenia. Chłopak wybiega. Mama podchodzi do mnie i przytula mnie. Próbuję się wyrwać, nadal się trzęsąc. Wszystkie czyny kojarzą mi się z Jacksonem... Po chwili przybiega kilku lekarzy. Czuję lekkie ukłucie. - Co to jest?! - pyta z przerażeniem moja mama.
- Spokojnie, to na uspokojenie - odpowiada jeden. - Julie - mówi drugi, łapiąc moje ręce i przytrzymując je przy łóżku. - Musisz się uspokoić - patrzy na mnie, a ja kręcę głową w prawo i lewo. Przypominam sobie wszystkie momenty, gdy Jackson łapał mnie w taki sposób, a potem... gwałcił. Ta myśl wbija mi w serce tysiące pinesek.
- Zostaw mnie! - krzyczę, a łzy spływają mi strumieniami. Wiercę się strasznie. - Proszę, nie dotykaj mnie... Puść mnie - lekarz zabiera swoje ręce, patrząc na mnie z przerażeniem. Przed oczami mam scenę sprzed miesiąca. - Nie, nadal to boli! Proszę nie... - nie mogę się uspokoić. - Zrobię wszystko, tylko nie to... - płacz przejmuje nade mną kontrolę. Po minucie zaczynam wracać na ziemię i czuć się słabo. Tak naprawdę to miesiąc temu nie wypowiedziałam tych słów. One wtedy krzyczały we mnie wewnętrznie. Mój mózg je krzyczał. Płacz ustaje, ale nadal głośno chłycham.
- Oddychaj powoli - mówi ktoś, a ja wtedy zaczynam oddychać szybciej. Nie mogę tego zatrzymać. Po chwili się duszę. Widzę jak wyprowadzają Austin'a i mamę. Zakładają mi maskę tlenową. Dzięki niej zaczyna być dobrze, czuję się lepiej. Nie mam siły, zasypiam po raz kolejny...
*Kilka dni później*
Leżę i patrzę się w ścianę. Po tamtym ataku miałam jeszcze dwa. W szpitalu odwiedzała mnie codziennie rodzina, Rose i Austin. Każdego dnia było tak samo. Mówili oni do mnie, ale rzadko słuchałam, a jak już to nie zwracałam uwagi na znaczenie ich słów. Od tamtego feralnego momentu nie powiedziałam nic. Zupełnie nic, nawet jednego słowa. Wiem, że oni się o mnie martwią, ale ja czuję tylko pustkę. Za każdym razem, gdy ktoś złapał mnie za rękę natychmiastowo wyrywałam się i zawsze miałam głowę zwróconą na białą ścianę, po lewej stronie. Boje się dotyku, po prostu się boję. Zmuszali mnie do jedzenia, ale i tak nic nie przełknęłam. Muszą mi dawać pokarm przez kroplówkę. Wiem, że mam na całym ciele siniaki i zadrapania. Okazało się też, że mam złamane żebro i dlatego na wysokości klatki piersiowej mam bandaż.
Teraz na szczęście jestem sama w sali. Myślę o niczym, naprawdę. Przychodzi mi to z łatwością. Dzisiaj wychodzę ze szpitala. Nie czuję się z tego powodu dobrze, bo pewnie będzie ktoś u mnie cały czas siedział.
- Panienko - powiedział mój lekarz, który właśnie wszedł do sali. Odwróciłam się do niego powoli i spojrzałam obojętnie. - Jak się czujesz? Dobrze? - zapytał, a ja pokiwałam lekko głową. - Twoja mama już czeka przed drzwiami i zabiera cię teraz do domu - oznajmił z lekkim uśmiechem. Wstałam powoli z łóżka, uważając na złamane żebro. Lekarz wyszedł, a ja zarzuciłam płaszcz i założyłam buty.
Potem wzięłam do ręki małą torbę przyniesioną tu przez moją mamę. Znajdują się tam moich kilka ubrań i kosmetyki do codziennych czynności. Oczywiście nie do makijażu, bo ledwo co chciało mi się włosy czesać, a co dopiero się malować. Poza tym nie interesowało mnie jak wyglądam. Skierowałam się w stronę drzwi. Były uchylone.
- Jest zamknięta w sobie, potrzebny będzie psycholog - usłyszałam głos lekarza w momencie, gdy wyszłam na korytarz. On i jego rozmówczyni, czyli moja mama, spojrzeli na mnie równocześnie. - Trzymaj się, Julie - rzekł do mnie.
- Chodź, skarbie - powiedziała mama. - Najwyższy czas wracać do domu.
Szłam za nią, patrząc się w swoje buty. Na dworzu było zimno. Doszłyśmy do samochodu i weszłyśmy do środka. Przez całą drogę patrzyłam się w szybę i myślałam. "Po co ja do cholery wróciłam?" zastanawiałam się. "Nie mogłam po prostu się zabić? Na pewno teraz nie musiałabym znosić niczego i czuć tej cholernej pustki, chociaż nie powiem, żeby mi ona przeszkadzała. Ale i tak było bez sensu. Czuję, że nie jestem potrzebna. Tylko wszystkim zawadzam". Gdy dojechałyśmy wyszłam z samochodu i stanęłam prosto. Mama pokazała mi ruchem ręki, żebym szła przodem. Nie czułam się komfortowo, wchodząc do własnego domu. Nie czułam, że był on moim domem. Zdjęłam buty i płaszcz.
- Chodź, położysz się w swoim pokoju - wskazała palcem na schody. Weszłam po nich, a potem do swojego pokoju. Nic się w nim nie zmieniło. Odłożyłam torbę obok biurka i położyłam się na łóżku. Zwróciłam głowę w stronę ściany. - Julie... - usłyszałam głos mamy. - Musisz coś zjeść, proszę - powiedziała niemal błagalnie, ale ja nie przejęłam się jej słowami. - Jesteś strasznie wychudzona. To może doprowadzić do tragedii... Mało brakuje ci do anoreksji... - w jej głosie słychać było ogromny smutek. - Przyniosę ci coś zaraz.
Poszła, a po minucie wróciła. Położyła coś na etażerce, obok mojego łóżka i wyszła. Podniosłam się do pozycji siedzącej i zobaczyłam talerz z obiadem. Powróciłam do wcześniejszej pozycji i leżałam. Nie wiem ile czasu minęło, ale usłyszałam pukanie do drzwi. Nic nie powiedziałam.
- Julie? - usłyszałam tak dobrze znany mi głos. - Skarbie... - podszedł do łóżka i usiadł na skraju, gdyż poczułam, że materac się ugiął. - Zjedz to, proszę. Nie dla mnie, ale dla siebie - w jego głowie słychać było smutek. Poczułam ukłucie w sercu. - Twoja mama mówi, że słabniesz, z każdym dniem coraz bardziej. Niedługo nie będzie miała siły wstać nawet z łóżka i trafisz do szpitala - mówił spokojnie. - Rozumiem cię, że cierpisz. Ale to boli, kochanie - był załamany. - Jak się czujesz? - zapytał po kilku minutowej ciszy. - Jul, powiedz coś, cokolwiek.
- Pytasz jak się czuję?! Jak?! Naprawdę chcesz wiedzieć?! Czuję się jak gówno Jak jedno wielkie zero. Brzydzę się sobą, nienawidzę siebie i swojego ciała! Ciebie boli?! Naprawdę?! To mnie bolało jak mnie bił, kopał! To ja musiałam znosić jego dotyk! To ja byłam gwałcona miesiącami! To ja robiłam za praczkę, sprzątaczkę, kucharkę i wiele innych! To ja byłam zamknięta, jak w jakiejś pieprzonej klatce! To ja chciałam i chcę umrzeć! Ciebie poboli i przestanie, a mnie nie! Nigdy tego nie zapomnę! Tych okropnych, strasznych oczu, które patrzyły na mnie wzrokiem chorego pożądania i mordu, tych wielkich łapsk, którymi wodził po moim ciele i dotykał wszędzie, dosłownie wszędzie i tych ust, które wymawiały okropne słowa! Nigdy nie zapomnę, gdy kazał, żebym mu obciągnęła! I to nie raz! Rozumiesz?! Czułam się jak dziwka! Robił ze mną, co chciał! Nie mogłam nic zrobić, żeby temu zaprzestać! Jak mam się czuć?! Mam być szczęśliwa?! Nie potrafię! Boję się czyjegokolwiek dotyku, nawet własnej matki! Nigdy czegoś takiego nie przeżyłeś, więc proszę cię nie mów mi, co mam do cholery robić!!! - wykrzyczałam, odwracając się do niego. Powiedziałam wszystko, co siedziało we mnie od miesięcy. W trakcie mojej wypowiedzi zaczęłam płakać i dotąd nie mogłam przestać. Dławiłam się śliną. Mama i tata wbiegli do pokoju. Patrzyli na nas przerażeni.
- Prze-przepraszam - wydukał Austin i wyszedł w szoku. Rodzice podeszli do mnie, ale ja odwróciłam się w drugą stronę. Poczułam się lepiej, że wreszcie to powiedziałam.
***************************************************************************************************
Hejcia :* Dodaję dopiero teraz, bo miałam ferie i wyjechałam (:
czwartek, 15 stycznia 2015
Liebster Blog Award
Zostałam nominowana do Liebster Blog Award przez The step near love za co bardzo dziękuję.
Znaczy to dla mnie bardzo dużo ♥
O co chodzi?
Pytania:
1. Jak bardzo jesteś zadowolona ze swojej pracy nad fan-fiction? (skala od 0-10)
2. Bardzo jesteś przywiązana/ny do swojego ff?
3. Jak oceniasz siebie w roli "pisarki/za"?
4. Które blogi czytasz i odwiedzasz najchętniej? (podaj tytuły)
5. Skąd zaczerpnęłaś/łeś fabułę?
6. Ile czasu poświęcasz na pisanie nowego rozdziału?
7. Co cię inspiruje do pisania?
8. Z jakiego fragmentu jesteś najbardziej zadowolona/ny? (daj tu cytat tego fragmentu)
9. Czy to jest twój pierwszy blog, czy wcześniej pisałaś/łeś coś innego?
10. Czy będziesz kontynuować swoją przygodę pisarską po skończeniu tego bloga?
11. Czy podoba ci się mój blog, moja fabuła, mój styl pisania i pomysł na opowiadanie? Co o nim sądzisz? (rozwiń wypowiedź)
Odpowiedzi:
1. Myślę, że 8.
2. Bardzo. Mam jeszcze drugi fan-fiction, ale to jest bliższe mojemu sercu. Pewnie dlatego, że dzięki niemu rozpoczęłam całą przygodę z blogowaniem.
3. Sama nie wiem. Nie lubię siebie oceniać. Zostawię to innym :x
4. The step near love.
Każda Minuta Życia Sie Liczy
We were born for this
And after all… You're my wonderwall ♥
Jedna chwila zmieniła wszystko...
Who Am I?
Loving You is Easy.
this-is-my-life
Jest ich dużo więcej, ale sporo mam zapisanych w telefonie i poza tym tyyyle, by było pisania :D
5. Jak mi się nudzi lubię sobie wyobrażać różne rzeczy. Jakoś zaczęłam myśleć jakbym chciała, aby potoczyła się moja historia z Austin'em Mahone. Miałam wtedy 14 lat, więc wymyślałam różne głupoty i zapisałam wszystko w zeszycie w punktach. Potem wpadłam na pomysł, żeby zrobić z tego opowiadanie i opisać to wszystko na blogu.
6. Różnie, gdyż czasem pisze dłuższe rozdziały, a czasem krótsze. Ale zwykle w granicach od 2 do 4 godzin, zależy też czy mam ogromną wenę, czy nie.
7. Muzyka, otoczenie, inne ff.
8. Nie mam ulubionego fragmentu, ale mam ulubiony rozdział, z którego jestem najbardziej zadowolona. Jest to rozdział XVII. Lubię go, bo jest taki... inny.
9. Piszę dwa blogi jednocześnie, ale to jest mój pierwszy:)
10. Oczywiście. Mam dużo pomysłów na nowe blogi. Chciałabym je pisać już teraz, ale z kilkoma blogami na raz to bym na pewno nie wyrobiła, haha.
11. Bardzo mi się podoba Twój blog. Czyta go się tak "lekko". Po 3 rozdziałach nie można dużo wywnioskować, ale ja już wiem, że będzie on super, ponieważ czytałam Twój wcześniejszy blog i zaskakiwałaś mnie tam swoimi pomysłami. Masz wielki talent i czekam na następne rozdziały! :*
Nominuję blogi:
http://opowiemcihistoriemoegozycia.blogspot.com/
http://www.we-were-born-for-thisx.blogspot.com/
Aktualnie nie czytam więcej :p
Pytania dla nominowanych:
1. Od kiedy piszesz bloga?
2. Którą z postaci z Twojego bloga lubisz najbardziej?
3. Czym się interesujesz? Napisz o tym coś więcej ;)
4. Czy jesteś dumna z Twojego fan-fiction?
5. Czym się inspirujesz?
6. Podaj inne Twoje blogi.
7. Czy po zakończeniu tego ff zaczniesz nowe? Masz jakieś pomysły?
8. Kim są Twoi idole?
9. Myślałaś kiedyś nad zawodem pisarki?
10. Jak wpadłaś na pomysł założenia bloga?
11. Ile czasu zajmuje Ci pisanie rozdziału?
I tyle ;)
Znaczy to dla mnie bardzo dużo ♥
O co chodzi?
Nominacja
do Liebster Blog Award jest przyznawana przez innego bloggera w
ramach uznania za ,,dobrze wykonaną pracę". Jest przyznawana
blogerom o mniejszej liczbie obserwatorów, wyświetleń i komentarzy
w celu ,,wypromowania bloga". Jeśli zostałeś nominowany
musisz również nominować 11 innych blogów, odpowiedzieć na 11
zadanych przeze mnie pytań i zadać tyle samo osobom, które
nominujesz. Pamiętaj aby nie nominować osoby, która nominowała
Ciebie.
Pytania:
1. Jak bardzo jesteś zadowolona ze swojej pracy nad fan-fiction? (skala od 0-10)
2. Bardzo jesteś przywiązana/ny do swojego ff?
3. Jak oceniasz siebie w roli "pisarki/za"?
4. Które blogi czytasz i odwiedzasz najchętniej? (podaj tytuły)
5. Skąd zaczerpnęłaś/łeś fabułę?
6. Ile czasu poświęcasz na pisanie nowego rozdziału?
7. Co cię inspiruje do pisania?
8. Z jakiego fragmentu jesteś najbardziej zadowolona/ny? (daj tu cytat tego fragmentu)
9. Czy to jest twój pierwszy blog, czy wcześniej pisałaś/łeś coś innego?
10. Czy będziesz kontynuować swoją przygodę pisarską po skończeniu tego bloga?
11. Czy podoba ci się mój blog, moja fabuła, mój styl pisania i pomysł na opowiadanie? Co o nim sądzisz? (rozwiń wypowiedź)
Odpowiedzi:
1. Myślę, że 8.
2. Bardzo. Mam jeszcze drugi fan-fiction, ale to jest bliższe mojemu sercu. Pewnie dlatego, że dzięki niemu rozpoczęłam całą przygodę z blogowaniem.
3. Sama nie wiem. Nie lubię siebie oceniać. Zostawię to innym :x
4. The step near love.
Każda Minuta Życia Sie Liczy
We were born for this
And after all… You're my wonderwall ♥
Jedna chwila zmieniła wszystko...
Who Am I?
Loving You is Easy.
this-is-my-life
Jest ich dużo więcej, ale sporo mam zapisanych w telefonie i poza tym tyyyle, by było pisania :D
5. Jak mi się nudzi lubię sobie wyobrażać różne rzeczy. Jakoś zaczęłam myśleć jakbym chciała, aby potoczyła się moja historia z Austin'em Mahone. Miałam wtedy 14 lat, więc wymyślałam różne głupoty i zapisałam wszystko w zeszycie w punktach. Potem wpadłam na pomysł, żeby zrobić z tego opowiadanie i opisać to wszystko na blogu.
6. Różnie, gdyż czasem pisze dłuższe rozdziały, a czasem krótsze. Ale zwykle w granicach od 2 do 4 godzin, zależy też czy mam ogromną wenę, czy nie.
7. Muzyka, otoczenie, inne ff.
8. Nie mam ulubionego fragmentu, ale mam ulubiony rozdział, z którego jestem najbardziej zadowolona. Jest to rozdział XVII. Lubię go, bo jest taki... inny.
9. Piszę dwa blogi jednocześnie, ale to jest mój pierwszy:)
10. Oczywiście. Mam dużo pomysłów na nowe blogi. Chciałabym je pisać już teraz, ale z kilkoma blogami na raz to bym na pewno nie wyrobiła, haha.
11. Bardzo mi się podoba Twój blog. Czyta go się tak "lekko". Po 3 rozdziałach nie można dużo wywnioskować, ale ja już wiem, że będzie on super, ponieważ czytałam Twój wcześniejszy blog i zaskakiwałaś mnie tam swoimi pomysłami. Masz wielki talent i czekam na następne rozdziały! :*
Nominuję blogi:
http://opowiemcihistoriemoegozycia.blogspot.com/
http://www.we-were-born-for-thisx.blogspot.com/
Aktualnie nie czytam więcej :p
Pytania dla nominowanych:
1. Od kiedy piszesz bloga?
2. Którą z postaci z Twojego bloga lubisz najbardziej?
3. Czym się interesujesz? Napisz o tym coś więcej ;)
4. Czy jesteś dumna z Twojego fan-fiction?
5. Czym się inspirujesz?
6. Podaj inne Twoje blogi.
7. Czy po zakończeniu tego ff zaczniesz nowe? Masz jakieś pomysły?
8. Kim są Twoi idole?
9. Myślałaś kiedyś nad zawodem pisarki?
10. Jak wpadłaś na pomysł założenia bloga?
11. Ile czasu zajmuje Ci pisanie rozdziału?
I tyle ;)
Rozdział XVIII
*2 tygodnie później*
Codziennie było tak samo. Za każde złe słowo dostawałam po twarzy. Gwałcił mnie. Jeśli chciał, żebym poczuła się jak kompletne zero to już dawno mu się to udało. Moje życie nie miało sensu. Mógł mnie po prostu zabić. Modliłam się o to. Kilka razy próbowałam uciec, ale za każdym razem nie udawało mi się, więc w końcu zaprzestałam prób. Dostawałam od niego do ubrania ciuchy, które sam wybierał.
Codziennie w nocy się zastanawiam, co z Austin'em, Rose i moją rodziną. Czuję ogromną tęsknotę do nich. Myślę, co u nich się dzieje. Czy żyją tak, jakbym się nigdy nie urodziła? Czy są szczęśliwi? Nie potrafią nie płakać przed zaśnięciem. Wspominam wszystkie chwile z nimi i tak bardzo chciałabym, żeby to powróciło.
Po tym, gdy się pocięłam wyważył drzwi i zawiózł mnie do najbliższego szpitala, ale po kilku dniach wyszłam. Powiedział, że jeśli w szpitalu pisnę komuś słówko to będzie jeszcze gorzej niż mogę sobie wyobrazić, a ja mu wierzyłam. Wiem, że jest zdolny do wszystkiego.
Kolejny dzień, który był dla mnie piekłem. Siedziałam właśnie w kuchni, przy stoliku i wpychałam w siebie jakąś dziwną zupę z proszku, którą mi dał. Nie miałam ochoty jej jeść. Nie miałam ochoty na nic.
- Oj, słoneczko, coś słabo idzie ci to jedzenie. Zjadłaś ze dwie łyżki - spojrzał na zupę i pokręcił głową. - Mam cię nakarmić? - wyszczerzył się w szyderczym uśmiechu.
- Nie - odpowiedziałam pewnie.
- Jak chcesz, ale jeżeli nie zjesz tego w 10 minut to zobaczysz - warknął i wyszedł. Myślałam, co zrobić. Wiedziałam, że tego nie zjem, prędzej się zwymiotuje. Wzięłam talerz w dłonie i jak najszybciej, po cichu wyszłam z kuchni, kierując się w stronę łazienki. Był za pewne w swoim pokoju. Miałam mało czasu, bo mógł w każdej przyjść. Bałam się. Musiałam działać szybko. Otworzyłam drzwi do łazienki łokciem i nogą popchnęłam. Podeszłam do sedesu i wylałam całą zawartość talerza. Spuściłam wodę i jak najszybciej pobiegłam do kuchni. Siadłam powtórnie przy stole i czekałam. Przyszedł po jakichś 2 minutach. Spojrzał na mnie zdziwiony. - Wow, nie wiedziałem, że to jednak zjesz - powiedział zdumiony. - Ale to dobrze.
Wiedziałam dlaczego tak mówi. Chciał, żebym była zdrowa tylko dlatego, żeby mógł się kimś zabawiać. Tak naprawdę nic go nie obchodziłam. Wiedziałam to od dnia, kiedy mnie w Manchesterze uderzył po raz pierwszy. Przyglądałam mu się zaciekawiona, co tym razem wymyśli. Zawsze po "obiedzie" zabierał mnie gdzieś i kazał udawać jego narzeczoną. Nienawidziłam tego. Nie wiedziałam, co chce tym osiągnąć. W momencie, gdy on zaczął przyglądać się mojej twarzy, zwróciłam wzrok na garnki leżące na blacie. Był tu straszny bałagan. Podszedł blisko mnie i dotknął mojego polika. Zaczął go gładzić, a mi zbierało się na wymioty.
- Mo-oże odnio-osę tale-e-erz? - jąkałam się ze strachu przed jego dotykiem.
- Jesteś taka piękna - mówił, nie zwracając uwagi na moje słowa. - Taka delikatna i bezbronna...
- Taka bezbronna, że trzeba mnie gwałcić? - zapytałam sarkastycznie. Nie wiem, co mi dało taki przypływ odwagi. Odskoczył ode mnie.
- Nie. Po prostu nie mogę się powstrzymać, patrząc na ciebie. Jesteś śliczna i pociągająca - podszedł ponownie i złapał mnie za ramię, podnosząc z krzesła. Złapał mnie za tyłek, a ja znówu czułam strach. "Czy ja nie mogę się przymknąć?" Serce zaczęło mu bić szybciej. Na szczęście po chwili odsunął się ode mnie. - Dzisiaj nigdzie nie wychodzimy. Masz posprzątać całą kuchnię, a potem łazienkę - odparł surowo. "Wszystko lepsze od patrzenia na jego mordę" pomyślałam z ulgą. Kiwnęłam zgodą. On wyszedł, a ja zaczęłam pracę od posprzątania stołu.
*6 miesięcy później*
Tak, już tyle tu jestem. 6 i pół miesiąca katuszy. Codziennie było praktycznie tak samo, od dnia mojego przybycia. Gdy dawał mi jedzenie zwykle wylewałam je do toalety. Jadłam raz na kilka dni. Sama tego chciałam.
Dzisiaj jest sobota. A przynajmniej tak on powiedział, bo ja nawet nie liczę czasu. Ale skoro jestem tu już 6 i pół miesięcy to jest początek lutego. Już dawno temu zaczął się rok szkolny. Ale czy to ważne? Teraz rzadko się odzywam. Nawet, gdy Jackson mnie o coś pyta. Nie czuję nic. Już nawet do cierpienia i upokorzenia się przyzwyczajam. Moja rodzina, chłopak i przyjaciele wydają mi się być daleko. Nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Nie czuję, aż takiego przywiązania do nich. I to jest najgorsze. Coraz rzadziej ich wspominam. Zapominam twarzy Austin'a, bo jego znam najkrócej. Zapominam jego głosu. Jego dotyku, czy smaku ust już w ogólne nie pamiętam. Twarze mojej rodziny, czy Rosalie są rozmazane. Jakby ktoś zaczął mi ich wymazywać z pamięci. Ale nie boli mnie to. I tak wiem, że już nigdy ich nie zobaczę. Mam tylko nadzieję, że zapamiętali mnie jako wesołą dziewczynę.
- Julie - słyszę ten najokropniejszy na świecie głos. - Wyjdż już z tej łazienki, muszę cię o czymś poinformować.
Wstałam nie chętnie z podłogi w łazience. Nie, nie cięłam się. Od tamtego momentu nie zrobiłam tego już ani razu. Nie miałam jak. Jackson schował wszystkie ostre rzeczy i w łazience nie umieszczał już lustra. Otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz. Był ubrany w białą koszulę i czarne spodnie. "Wychodził gdzieś?"
Spojrzałam na niego obojętnie, bo też tak się czułam. Od dawna tak się czułam, nic mnie nie obchodziło.
- Wychodzę na 10 minut. Nie próbuj nic robić - powiedział obserwując moją reakcję. Kiwnęłam głową i chciałam wrócić do łazienki, gdy złapał mnie za nadgarstek. - Zacząłem ci ufać - spojrzał mi w oczy. Po raz kolejny kiwnęłam lekceważąco głową. - Idź do pokoju.
Jak powiedział, tak uczyniłam. Usiadłam na łóżku. Usłyszałam, że wyszedł, gdyż mocno uderzył drzwiami. Znudzona wstałam i poszłam do kuchni. Usiadłam przy stole i oparłam się na rękach. Nie wiedziałam, co mogę zrobić. Najchętniej to poszłabym spać. Już wstawałam od stolika, gdy nagle wpadła mi do głowy pewna myśl. "A może jednak nie zamknął tych drzwi?" pomyślałam, nawet nie wiem dlaczego. Podeszłam do nich i dotknęłam klamki. Otworzyły się. Poczułam coś dziwnego w sercu. Miałam szansę. Nie zamknął ich. W sumie powiedział, że mi ufa i pewnie sądził, że będę siedzieć posłusznie w pokoju. Gdy wyjrzałam na zewnątrz, zauważyłam, że pogoda była chłodna. Zamknęłam szybko drzwi i popędziłam do swojego pokoju. W szafie leżały dwie pary butów. Włożyłam na nogi czarne. Wisiał też tam jeden płaszcz, który czasem zakładałam, gdy wychodziliśmy.
Założyłam go pospiesznie i wychodząc z pomieszczenia, skierowałam się do pokoju Jackson'a. Nacisnęłam na klamkę, ale niestety było zamknięte. Podreptałam do kuchni i zaczęłam przeszukiwać szafki w celu znalezienia pieniędzy. W końcu, w którejś znalazłam 12 Boliviano, bo taka moneta obowiązywała w Boliwii. Włożyłam je do kieszeni i wyszłam z budynku. Nie miałam nic innego przy sobie oprócz pieniędzy. On schował nawet noże. Na zewnątrz uderzyło we mnie zimne powietrze. Skierowałam się na prawo i szłam przed siebie. W końcu domy, znajdujące się obok siebie zniknęły i skręciłam w prawo. Znajdowała tam się mała dróżka, prowadząca do lasu deszczowego. Nie myślałam, co robię i co mogę tam spotkać. Szłam przed siebie i w końcu weszłam do lasu. Był ogromny. Drzewa były takie wysokie, że nie widziałam ich końca. Szłam już ze dwadzieścia minut, gdy usłyszałam jakiś ryk, za pewne jakiegoś zwierzęcia. Wystraszyłam się i zaczęłam biec najszybciej jak potrafiłam. W pewnym momencie się odwróciłam i poczułam, że upadam. Przewróciłam się o kamień. Poczułam ból. Upadłam twarzą w dół, gdzie znajdowały się małe gałęzie, które opadały tak nisko. Porysowały mi twarz. Wiedziałam, że będę mieć ślady. Szczypało jak cholera. "Co ja wyprawiam?" myślałam. Na szczęście nic za mną nie biegło. Wstałam i się otzrepałam. Lewa kostka mnie strasznie bolała, ale nie zwróciłam na to uwagi, tylko dalej szłam. Na głowę założyłam kaptur. Po kilku minutach zauważyłam, że to koniec lasku. Bałam się, co mogę tam zobaczyć. Podeszłam bliżej i zauważyłam, że była tam zwykła droga. Odetchnęłam z ulgą. Szłam wzdłóż niej, gdy zobaczyłam jadący samochód. Zaczęłam wymachiwać rękami. Auto zatrzymał się obok mnie. Za kierownicą siedziała kobieta na około czterdziestu lat. Otworzyła przednią szybę.
- Disculpe, puede montar? - zapytałam po hiszpańsku, czy kobieta mnie podwiezie. Dziękowałam w duchu, że uczyłam się tego języka w Wielkiej Brytanii. - Por Favor - poprosiłam, patrząc na nią błagalnie.
- Ok, obtener - rzekła niskim głosem. Otworzyłam drzwi i powoli wsiadłam. Nie myślałam o tym, że to obca kobieta, bo wiedziałam, że nigdzie nie będzie mi gorzej niż u Jackson'a. Ruszyła. - Voy a Colombia - rzekła, że jedzie do Kolumbii. Ucieszyłam się. Przecież w tamtą stronę jedzie się do Teksasu.
-También quería ir allí. Yo contigo? Voy a pagar (Też bym chciała tam jechać. Mogę z panią? Zapłacę) - powiedziałam pewnie, a ona tylko kiwnęła głową, a ja się zastanawiałam, która normalna kobieta zgadza się zabrać ze sobą nastolatkę do innego kraju. Oczywiście nie narzekałam na to, tylko się cieszyłam. Przez całe 6 miesięcy nie powiedziałam tyle słów, co dzisiaj.
*Kilkanaście godzin później*
Zasnęłam. Obudziłam się teraz.
- Has dormido un par de horas (Spałaś kilkanaście godzin) - odparła kobieta uśmiechając się do mnie ciepło. Zrozumiałam, że powiedziała "kilkanaście godzin". Pewnie chodziło jej, że spałam tyle. Nie potrafiłam uśmiechnąć się. Nawet cała radość ze mnie odpłynęła. Nie wiem, jak to w ogóle możliwe, że ją poczułam. "Przecież nie uda mi się dotrzeć do San Antonio, to niemożliwe..." uświadomiłam sobie i rzeczywistość uderzyła we mnie jak grom z jasnego nieba. Przełknęłam ślinę i zaczęłam myśleć nad tym, czy w ogóle ta moja podróż ma sens. "Może lepiej byłoby się zabić? Po co ja żyję? Czuję się jak kompletne zero i już zawsze będę się tak czuć." To, że odezwałam się do kobiety to był naprawdę cud. Nie wiem jak to zrobiłam. Musiałam użyć całej siły woli.
Jechaliśmy już bardzo długi czas. Kobieta zatrzymywała się w jakiś restauracjach, gdzie jadła posiłki. Pytała, czy ja nie chcę czegoś zamówić. A ja tylko kręciła przecząco głową. Nie miałam pieniędzy nawet na jedzenie. Miałam tylko dla niej, za podróż. Poza tym nie chciało mi się jeść. Wystarczył mi ten ostatni posiłek, który zjadłam dwa dni przed ucieczką. "A jak Jackson mnie znajdzie?" wzdrygnęłam się na tę myśl. Próbowałam oczyścić swój umysł ze złych myśli, ale nie potrafiłam i myślałam o tym wszystkim jeszcze intensywniej. Nawet nie zauważyłam kiedy po raz kolejny znużył mnie sen.
Poczułam szturchanie w ramię. Otworzyłam powoli zaspane powieki i ujrzałam tę kobietę, która się nade mną pochylała.
- Señorita, tiene que llegamos (Panienko, już dojechałyśmy) - uśmiechnęła się do mnie. Wstałam z siedzenia i wyszłam z samochodu.
- Por Favor - podałam jej tyle pieniędzy ile miałam. Wzięłam je, a ja odeszłam. Nie wiedziałam, gdzie jestem i jak dostać się do Teksasu. Czułam pustkę. Nie miałam ani grosza przy sobie. Usiadłam na ławce obok przystanku autobusowego. Nagle zauważyłam wielki autobus, który zatrzymał się przy mnie. Wysiadło z niego dwoje ludzi. Pomyślałam, że to moja szansa. Wsiadłam do niego, nie kupując biletu. Usiadłam na pustym siedzeniu, przy oknie. Nie było zbyt dużo ludzi. Nawet nie wiedziałam, gdzie jedzie. Oglądałam obrazy za oknem. Po chwili zaczęłam sobie coś przypominać. Rok temu, na geografii mieliśmy coś o krajach Ameryki Północnej. "Czy duże autobusy nie jeździły do innego kraju?" zapytałam siebie. Jeśli tak i jeśli ten autobus jechał w stronę Teksasu byłabym prawdziwą szczęściarą. "Taa, szczęściarą. Chyba raczej mogłabym tak powiedzieć, gdyby nie to, co przeżywałam pół roku i kilka miesięcy wcześniej..." Wiercąc się na siedzeniu, dostrzegłam jakiś kawałek papieru włożony do siatki za siedzeniem przede mną. Wyjęłam go i spostrzegłam, że to była... mapa! A co najważniejsze, że było na niej zaznaczone, gdzie ten autous jedzie. W czerwonym kółku zaznaczona była nazwa "Kostaryka". "To też jest w stonę Teksasu!" Odłożyłam mapę na miejsce i resztę podróży spędziłam na podziwianiu widoków za oknem. "Ciekawe, czy Jackson mnie szuka?" pomyślałam, ale zaraz wybiłam to z głowy. "Czy to ważne?" zapytałam sama siebie.
*Kilka dni później*
Nareszcie dotarłam! Sama w to nie wierzę, ale jestem w Teksasie! W Kostaryce jechałam innym autobusem, a potem metrem, a resztę drogi przeszłam na pieszo. Byłam z siebie dumna, to było takie niemożliwe. Właśnie "dumna", jednak coś czułam. W ciągu tych dni nic nie jadłam. Czułam się strasznie. Wszystko mnie bolało, byłam zmęczona jak nigdy w życiu. Szłam cały dzień, więc się sobie nie dziwię, a spałam mało. W czasie mojej wędrówki nie raz się wywróciłam. Po ostatnim upadku prawa noga tak mnie bolała, że czułam jakbym ją złamała.
Padał deszcz i było chłodno. Jednym słowem masakra. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Zobaczyłam z oddali jakiś park. Nigdy tu nie byłam. Ostatkami sił usiadłam na ławce i czułam, że już nie dam rady. "Nie mogę się poddać!" krzyczałam wewnętrznie. Po chwili na ławkę obok mnie usiadł jakiś chłopak. Miał na głowie kaptur.
- Zimno, co? - powiedział obojętnym głosem, ale wyczułam w nim smutek. Nie miałam zamiaru odpowiadać. - A ten deszcz, masakra. Nie chce się żyć.
Nie odpowiedziałam, tylko otuliłam się rękami i się trzęsłam z zimna. Zęby mi szczękały.
- Czemu nic nie mówisz? - zapytał zaciekawiony, nadal na mnie nie patrząc.
Zimno przejmowały całe moje ciało, tak samo jak ból. Czułam się osłabiona, bolało mnie dosłownie całe ciało, a głowa pulsowała tak, że chciałam zasnąć i się nigdy nie obudzić. W parku było ciemno, tylko gdzie nie gdzie świeciły lampy.
- Bo-o-o nie-e lu-ubię - powiedziałam, drżąc. Na moje słowa chłopak się wyprostował.
- Julie? - zapytał z ciężkim szokiem. Gdy wypowiedział te słowa poczułam ucisk w sercu. "Ten głos..."
- Austin? - zapytałam z ciężko bijącym sercem. Wtedy owy chłopak odwrócił głowę w moją stronę. "To był on! Nie poznałam jego głosu." Gdy mnie ujrzał mało oczy nie wyszły mu na wierzch.
- Boże... - powiedział cicho i w jego oczach pojawiły się łzy, a ja patrzyłam na niego zaskoczona. Przygarnął mnie do siebie i mocno przytulił. Przez pierwsze kilka sekund siedziałam sztywno, lecz po chwili także go lekko objęłam. - To niemożliwe... Ty żyjesz... Jezu... - mówił, a mi zrobiło się ciemno przed oczami i wykończona odpłynęłam w jego ramionach.
************************************************************************************************
Czuję, że zwaliłam ten rozdział:( Nie jest taki, jaki chciałam, żeby był:(
Proszę o komentarze, chcę znać Wasze opinie ♥
Codziennie było tak samo. Za każde złe słowo dostawałam po twarzy. Gwałcił mnie. Jeśli chciał, żebym poczuła się jak kompletne zero to już dawno mu się to udało. Moje życie nie miało sensu. Mógł mnie po prostu zabić. Modliłam się o to. Kilka razy próbowałam uciec, ale za każdym razem nie udawało mi się, więc w końcu zaprzestałam prób. Dostawałam od niego do ubrania ciuchy, które sam wybierał.
Codziennie w nocy się zastanawiam, co z Austin'em, Rose i moją rodziną. Czuję ogromną tęsknotę do nich. Myślę, co u nich się dzieje. Czy żyją tak, jakbym się nigdy nie urodziła? Czy są szczęśliwi? Nie potrafią nie płakać przed zaśnięciem. Wspominam wszystkie chwile z nimi i tak bardzo chciałabym, żeby to powróciło.
Po tym, gdy się pocięłam wyważył drzwi i zawiózł mnie do najbliższego szpitala, ale po kilku dniach wyszłam. Powiedział, że jeśli w szpitalu pisnę komuś słówko to będzie jeszcze gorzej niż mogę sobie wyobrazić, a ja mu wierzyłam. Wiem, że jest zdolny do wszystkiego.
Kolejny dzień, który był dla mnie piekłem. Siedziałam właśnie w kuchni, przy stoliku i wpychałam w siebie jakąś dziwną zupę z proszku, którą mi dał. Nie miałam ochoty jej jeść. Nie miałam ochoty na nic.
- Oj, słoneczko, coś słabo idzie ci to jedzenie. Zjadłaś ze dwie łyżki - spojrzał na zupę i pokręcił głową. - Mam cię nakarmić? - wyszczerzył się w szyderczym uśmiechu.
- Nie - odpowiedziałam pewnie.
- Jak chcesz, ale jeżeli nie zjesz tego w 10 minut to zobaczysz - warknął i wyszedł. Myślałam, co zrobić. Wiedziałam, że tego nie zjem, prędzej się zwymiotuje. Wzięłam talerz w dłonie i jak najszybciej, po cichu wyszłam z kuchni, kierując się w stronę łazienki. Był za pewne w swoim pokoju. Miałam mało czasu, bo mógł w każdej przyjść. Bałam się. Musiałam działać szybko. Otworzyłam drzwi do łazienki łokciem i nogą popchnęłam. Podeszłam do sedesu i wylałam całą zawartość talerza. Spuściłam wodę i jak najszybciej pobiegłam do kuchni. Siadłam powtórnie przy stole i czekałam. Przyszedł po jakichś 2 minutach. Spojrzał na mnie zdziwiony. - Wow, nie wiedziałem, że to jednak zjesz - powiedział zdumiony. - Ale to dobrze.
Wiedziałam dlaczego tak mówi. Chciał, żebym była zdrowa tylko dlatego, żeby mógł się kimś zabawiać. Tak naprawdę nic go nie obchodziłam. Wiedziałam to od dnia, kiedy mnie w Manchesterze uderzył po raz pierwszy. Przyglądałam mu się zaciekawiona, co tym razem wymyśli. Zawsze po "obiedzie" zabierał mnie gdzieś i kazał udawać jego narzeczoną. Nienawidziłam tego. Nie wiedziałam, co chce tym osiągnąć. W momencie, gdy on zaczął przyglądać się mojej twarzy, zwróciłam wzrok na garnki leżące na blacie. Był tu straszny bałagan. Podszedł blisko mnie i dotknął mojego polika. Zaczął go gładzić, a mi zbierało się na wymioty.
- Mo-oże odnio-osę tale-e-erz? - jąkałam się ze strachu przed jego dotykiem.
- Jesteś taka piękna - mówił, nie zwracając uwagi na moje słowa. - Taka delikatna i bezbronna...
- Taka bezbronna, że trzeba mnie gwałcić? - zapytałam sarkastycznie. Nie wiem, co mi dało taki przypływ odwagi. Odskoczył ode mnie.
- Nie. Po prostu nie mogę się powstrzymać, patrząc na ciebie. Jesteś śliczna i pociągająca - podszedł ponownie i złapał mnie za ramię, podnosząc z krzesła. Złapał mnie za tyłek, a ja znówu czułam strach. "Czy ja nie mogę się przymknąć?" Serce zaczęło mu bić szybciej. Na szczęście po chwili odsunął się ode mnie. - Dzisiaj nigdzie nie wychodzimy. Masz posprzątać całą kuchnię, a potem łazienkę - odparł surowo. "Wszystko lepsze od patrzenia na jego mordę" pomyślałam z ulgą. Kiwnęłam zgodą. On wyszedł, a ja zaczęłam pracę od posprzątania stołu.
*6 miesięcy później*
Tak, już tyle tu jestem. 6 i pół miesiąca katuszy. Codziennie było praktycznie tak samo, od dnia mojego przybycia. Gdy dawał mi jedzenie zwykle wylewałam je do toalety. Jadłam raz na kilka dni. Sama tego chciałam.
Dzisiaj jest sobota. A przynajmniej tak on powiedział, bo ja nawet nie liczę czasu. Ale skoro jestem tu już 6 i pół miesięcy to jest początek lutego. Już dawno temu zaczął się rok szkolny. Ale czy to ważne? Teraz rzadko się odzywam. Nawet, gdy Jackson mnie o coś pyta. Nie czuję nic. Już nawet do cierpienia i upokorzenia się przyzwyczajam. Moja rodzina, chłopak i przyjaciele wydają mi się być daleko. Nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Nie czuję, aż takiego przywiązania do nich. I to jest najgorsze. Coraz rzadziej ich wspominam. Zapominam twarzy Austin'a, bo jego znam najkrócej. Zapominam jego głosu. Jego dotyku, czy smaku ust już w ogólne nie pamiętam. Twarze mojej rodziny, czy Rosalie są rozmazane. Jakby ktoś zaczął mi ich wymazywać z pamięci. Ale nie boli mnie to. I tak wiem, że już nigdy ich nie zobaczę. Mam tylko nadzieję, że zapamiętali mnie jako wesołą dziewczynę.
- Julie - słyszę ten najokropniejszy na świecie głos. - Wyjdż już z tej łazienki, muszę cię o czymś poinformować.
Wstałam nie chętnie z podłogi w łazience. Nie, nie cięłam się. Od tamtego momentu nie zrobiłam tego już ani razu. Nie miałam jak. Jackson schował wszystkie ostre rzeczy i w łazience nie umieszczał już lustra. Otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz. Był ubrany w białą koszulę i czarne spodnie. "Wychodził gdzieś?"
Spojrzałam na niego obojętnie, bo też tak się czułam. Od dawna tak się czułam, nic mnie nie obchodziło.
- Wychodzę na 10 minut. Nie próbuj nic robić - powiedział obserwując moją reakcję. Kiwnęłam głową i chciałam wrócić do łazienki, gdy złapał mnie za nadgarstek. - Zacząłem ci ufać - spojrzał mi w oczy. Po raz kolejny kiwnęłam lekceważąco głową. - Idź do pokoju.
Jak powiedział, tak uczyniłam. Usiadłam na łóżku. Usłyszałam, że wyszedł, gdyż mocno uderzył drzwiami. Znudzona wstałam i poszłam do kuchni. Usiadłam przy stole i oparłam się na rękach. Nie wiedziałam, co mogę zrobić. Najchętniej to poszłabym spać. Już wstawałam od stolika, gdy nagle wpadła mi do głowy pewna myśl. "A może jednak nie zamknął tych drzwi?" pomyślałam, nawet nie wiem dlaczego. Podeszłam do nich i dotknęłam klamki. Otworzyły się. Poczułam coś dziwnego w sercu. Miałam szansę. Nie zamknął ich. W sumie powiedział, że mi ufa i pewnie sądził, że będę siedzieć posłusznie w pokoju. Gdy wyjrzałam na zewnątrz, zauważyłam, że pogoda była chłodna. Zamknęłam szybko drzwi i popędziłam do swojego pokoju. W szafie leżały dwie pary butów. Włożyłam na nogi czarne. Wisiał też tam jeden płaszcz, który czasem zakładałam, gdy wychodziliśmy.
Założyłam go pospiesznie i wychodząc z pomieszczenia, skierowałam się do pokoju Jackson'a. Nacisnęłam na klamkę, ale niestety było zamknięte. Podreptałam do kuchni i zaczęłam przeszukiwać szafki w celu znalezienia pieniędzy. W końcu, w którejś znalazłam 12 Boliviano, bo taka moneta obowiązywała w Boliwii. Włożyłam je do kieszeni i wyszłam z budynku. Nie miałam nic innego przy sobie oprócz pieniędzy. On schował nawet noże. Na zewnątrz uderzyło we mnie zimne powietrze. Skierowałam się na prawo i szłam przed siebie. W końcu domy, znajdujące się obok siebie zniknęły i skręciłam w prawo. Znajdowała tam się mała dróżka, prowadząca do lasu deszczowego. Nie myślałam, co robię i co mogę tam spotkać. Szłam przed siebie i w końcu weszłam do lasu. Był ogromny. Drzewa były takie wysokie, że nie widziałam ich końca. Szłam już ze dwadzieścia minut, gdy usłyszałam jakiś ryk, za pewne jakiegoś zwierzęcia. Wystraszyłam się i zaczęłam biec najszybciej jak potrafiłam. W pewnym momencie się odwróciłam i poczułam, że upadam. Przewróciłam się o kamień. Poczułam ból. Upadłam twarzą w dół, gdzie znajdowały się małe gałęzie, które opadały tak nisko. Porysowały mi twarz. Wiedziałam, że będę mieć ślady. Szczypało jak cholera. "Co ja wyprawiam?" myślałam. Na szczęście nic za mną nie biegło. Wstałam i się otzrepałam. Lewa kostka mnie strasznie bolała, ale nie zwróciłam na to uwagi, tylko dalej szłam. Na głowę założyłam kaptur. Po kilku minutach zauważyłam, że to koniec lasku. Bałam się, co mogę tam zobaczyć. Podeszłam bliżej i zauważyłam, że była tam zwykła droga. Odetchnęłam z ulgą. Szłam wzdłóż niej, gdy zobaczyłam jadący samochód. Zaczęłam wymachiwać rękami. Auto zatrzymał się obok mnie. Za kierownicą siedziała kobieta na około czterdziestu lat. Otworzyła przednią szybę.
- Disculpe, puede montar? - zapytałam po hiszpańsku, czy kobieta mnie podwiezie. Dziękowałam w duchu, że uczyłam się tego języka w Wielkiej Brytanii. - Por Favor - poprosiłam, patrząc na nią błagalnie.
- Ok, obtener - rzekła niskim głosem. Otworzyłam drzwi i powoli wsiadłam. Nie myślałam o tym, że to obca kobieta, bo wiedziałam, że nigdzie nie będzie mi gorzej niż u Jackson'a. Ruszyła. - Voy a Colombia - rzekła, że jedzie do Kolumbii. Ucieszyłam się. Przecież w tamtą stronę jedzie się do Teksasu.
-También quería ir allí. Yo contigo? Voy a pagar (Też bym chciała tam jechać. Mogę z panią? Zapłacę) - powiedziałam pewnie, a ona tylko kiwnęła głową, a ja się zastanawiałam, która normalna kobieta zgadza się zabrać ze sobą nastolatkę do innego kraju. Oczywiście nie narzekałam na to, tylko się cieszyłam. Przez całe 6 miesięcy nie powiedziałam tyle słów, co dzisiaj.
*Kilkanaście godzin później*
Zasnęłam. Obudziłam się teraz.
- Has dormido un par de horas (Spałaś kilkanaście godzin) - odparła kobieta uśmiechając się do mnie ciepło. Zrozumiałam, że powiedziała "kilkanaście godzin". Pewnie chodziło jej, że spałam tyle. Nie potrafiłam uśmiechnąć się. Nawet cała radość ze mnie odpłynęła. Nie wiem, jak to w ogóle możliwe, że ją poczułam. "Przecież nie uda mi się dotrzeć do San Antonio, to niemożliwe..." uświadomiłam sobie i rzeczywistość uderzyła we mnie jak grom z jasnego nieba. Przełknęłam ślinę i zaczęłam myśleć nad tym, czy w ogóle ta moja podróż ma sens. "Może lepiej byłoby się zabić? Po co ja żyję? Czuję się jak kompletne zero i już zawsze będę się tak czuć." To, że odezwałam się do kobiety to był naprawdę cud. Nie wiem jak to zrobiłam. Musiałam użyć całej siły woli.
Jechaliśmy już bardzo długi czas. Kobieta zatrzymywała się w jakiś restauracjach, gdzie jadła posiłki. Pytała, czy ja nie chcę czegoś zamówić. A ja tylko kręciła przecząco głową. Nie miałam pieniędzy nawet na jedzenie. Miałam tylko dla niej, za podróż. Poza tym nie chciało mi się jeść. Wystarczył mi ten ostatni posiłek, który zjadłam dwa dni przed ucieczką. "A jak Jackson mnie znajdzie?" wzdrygnęłam się na tę myśl. Próbowałam oczyścić swój umysł ze złych myśli, ale nie potrafiłam i myślałam o tym wszystkim jeszcze intensywniej. Nawet nie zauważyłam kiedy po raz kolejny znużył mnie sen.
Poczułam szturchanie w ramię. Otworzyłam powoli zaspane powieki i ujrzałam tę kobietę, która się nade mną pochylała.
- Señorita, tiene que llegamos (Panienko, już dojechałyśmy) - uśmiechnęła się do mnie. Wstałam z siedzenia i wyszłam z samochodu.
- Por Favor - podałam jej tyle pieniędzy ile miałam. Wzięłam je, a ja odeszłam. Nie wiedziałam, gdzie jestem i jak dostać się do Teksasu. Czułam pustkę. Nie miałam ani grosza przy sobie. Usiadłam na ławce obok przystanku autobusowego. Nagle zauważyłam wielki autobus, który zatrzymał się przy mnie. Wysiadło z niego dwoje ludzi. Pomyślałam, że to moja szansa. Wsiadłam do niego, nie kupując biletu. Usiadłam na pustym siedzeniu, przy oknie. Nie było zbyt dużo ludzi. Nawet nie wiedziałam, gdzie jedzie. Oglądałam obrazy za oknem. Po chwili zaczęłam sobie coś przypominać. Rok temu, na geografii mieliśmy coś o krajach Ameryki Północnej. "Czy duże autobusy nie jeździły do innego kraju?" zapytałam siebie. Jeśli tak i jeśli ten autobus jechał w stronę Teksasu byłabym prawdziwą szczęściarą. "Taa, szczęściarą. Chyba raczej mogłabym tak powiedzieć, gdyby nie to, co przeżywałam pół roku i kilka miesięcy wcześniej..." Wiercąc się na siedzeniu, dostrzegłam jakiś kawałek papieru włożony do siatki za siedzeniem przede mną. Wyjęłam go i spostrzegłam, że to była... mapa! A co najważniejsze, że było na niej zaznaczone, gdzie ten autous jedzie. W czerwonym kółku zaznaczona była nazwa "Kostaryka". "To też jest w stonę Teksasu!" Odłożyłam mapę na miejsce i resztę podróży spędziłam na podziwianiu widoków za oknem. "Ciekawe, czy Jackson mnie szuka?" pomyślałam, ale zaraz wybiłam to z głowy. "Czy to ważne?" zapytałam sama siebie.
*Kilka dni później*
Nareszcie dotarłam! Sama w to nie wierzę, ale jestem w Teksasie! W Kostaryce jechałam innym autobusem, a potem metrem, a resztę drogi przeszłam na pieszo. Byłam z siebie dumna, to było takie niemożliwe. Właśnie "dumna", jednak coś czułam. W ciągu tych dni nic nie jadłam. Czułam się strasznie. Wszystko mnie bolało, byłam zmęczona jak nigdy w życiu. Szłam cały dzień, więc się sobie nie dziwię, a spałam mało. W czasie mojej wędrówki nie raz się wywróciłam. Po ostatnim upadku prawa noga tak mnie bolała, że czułam jakbym ją złamała.
Padał deszcz i było chłodno. Jednym słowem masakra. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Zobaczyłam z oddali jakiś park. Nigdy tu nie byłam. Ostatkami sił usiadłam na ławce i czułam, że już nie dam rady. "Nie mogę się poddać!" krzyczałam wewnętrznie. Po chwili na ławkę obok mnie usiadł jakiś chłopak. Miał na głowie kaptur.
- Zimno, co? - powiedział obojętnym głosem, ale wyczułam w nim smutek. Nie miałam zamiaru odpowiadać. - A ten deszcz, masakra. Nie chce się żyć.
Nie odpowiedziałam, tylko otuliłam się rękami i się trzęsłam z zimna. Zęby mi szczękały.
- Czemu nic nie mówisz? - zapytał zaciekawiony, nadal na mnie nie patrząc.
Zimno przejmowały całe moje ciało, tak samo jak ból. Czułam się osłabiona, bolało mnie dosłownie całe ciało, a głowa pulsowała tak, że chciałam zasnąć i się nigdy nie obudzić. W parku było ciemno, tylko gdzie nie gdzie świeciły lampy.
- Bo-o-o nie-e lu-ubię - powiedziałam, drżąc. Na moje słowa chłopak się wyprostował.
- Julie? - zapytał z ciężkim szokiem. Gdy wypowiedział te słowa poczułam ucisk w sercu. "Ten głos..."
- Austin? - zapytałam z ciężko bijącym sercem. Wtedy owy chłopak odwrócił głowę w moją stronę. "To był on! Nie poznałam jego głosu." Gdy mnie ujrzał mało oczy nie wyszły mu na wierzch.
- Boże... - powiedział cicho i w jego oczach pojawiły się łzy, a ja patrzyłam na niego zaskoczona. Przygarnął mnie do siebie i mocno przytulił. Przez pierwsze kilka sekund siedziałam sztywno, lecz po chwili także go lekko objęłam. - To niemożliwe... Ty żyjesz... Jezu... - mówił, a mi zrobiło się ciemno przed oczami i wykończona odpłynęłam w jego ramionach.
************************************************************************************************
Czuję, że zwaliłam ten rozdział:( Nie jest taki, jaki chciałam, żeby był:(
Proszę o komentarze, chcę znać Wasze opinie ♥
poniedziałek, 29 grudnia 2014
Rozdział XVII
*Perspektywa Julie*
*2 tygodnie wcześniej*
Po jakimś czasie przyszedł.
- Tęskniłaś słoneczko? - zapytał podchodząc do mnie.
- Chyba cię poje... - nie dokończyłam, bo byłam pewna, że dostałabym w twarz. - To znaczy tak...
- Prawidłowa odpowiedź - pochylił się nade mną i chciał mnie pocałować. W ostatnim przekręciłam głowę tak, że pocałował mnie w policzek. Spojrzał na mnie wściekły. - Aha, czyli wolisz ostrzejsze zabawy? Trzeba było od razu mówić, skarbie - zaśmiał się szyderczo i odwiązał mnie. Złapałam się odruchowo za nadgarstki, które cholernie bolały od sznurów. Nim zdążyłam zrobić jakikolwiek ruch Jackson zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość. - Spójrz mi w oczy - rozkazał, a, gdy tego nie uczyniłam wziął mnie za brodę i przekręcił w swoją stronę. - Chcesz, żeby nie bolało? To bądź grzeczna - rzekł i zaczął mnie dotykać. Wewnętrznie krzyczałam. Nie wyrywałam się, bo wiedziałam, że wtedy będzie gorzej. Po chwili zaczął mnie rozbierać. Łzy zaczęły mi spływać strumieniami. Nigdy się tak nie bałam. "Niech to będzie tylko sen, chce się już obudzić!"
Kiedyś bił mnie, wyzywał, ale jeszcze nigdy nie zgwałcił...
*2 godziny później*
Po wszystkim po prostu mnie zostawił... Rzucił na łóżko i sobie poszedł. To były najgorsze chwile w moim życiu. Nie chciałam już żyć. Leżałam i płakałam. Życie tak bardzo straciło sens...
Znowu przyszedł, gdyż usłyszałam otwierane drzwi.
- Masz, przebierz się w te ciuchy - rzucił coś na łóżko i wyszedł. Wstałam i spojrzałam na nie. Czarna, niezapinana bluza z białym napisem "Fortunately", biała bokserka i zwykłe jeansy. Podniosłam głowę i dopiero teraz mogłam się przyjrzeć temu pomieszczeniu dokładnie. Szare ściany, z którym odpadała farba i szary sufit. Na przeciwko drzwi nieduże łóżko, które skrzypiało po każdym ruchu, z naprawdę starego drewna. Obok jakaś komoda z tego samego drewna. Miała kilka szafek. Dalej po lewej fotel, także wyglądający na stary. Obok drzwi, a następnie w rogu mały stolik z dwoma krzesłami. Po prawo spora szafa. Wszędzie wisiały obrazy. Niektóre przedstawiające dziwne sceny, a niekótre nawet ładne. Na suficie, centralnie na środku pokoju wisiała stara lampa dająca słabe światło. Nie było żadnych okien. Wstałam powoli i wycierając rękawem zapłakaną twarz, podeszłam do komody. Otworzyłam pierwszą szafkę: pusto, druga: to samo, trzecia: jakiś materiał. Podniosłam go. Był to jakby obrus, tylko bardzo brudny. Pod nim leżała taśma i puste kartki. Zamknęłam szafkę i podeszłam do dużej szafy. Otworzyłam ją. Głośno zaslrzypiała. Wisiało tam kilka sukienek. Wszystkie czarne, sięgające do kolan. Zamknęłam szafę i powtórnie podeszłam do łóżka. Postanowiłam ubrać się w to, co mi kazał, bo bałam się, ze jak tego nie zrobię to będzie gorzej. Po minucie byłam gotowa. Dotknęłam ręką swoich włosów i poczułam, że w niektórych miejsach są pozrzepiane. Jestem więcej niż pewna, że miałam cały rozmazany makijaż. Usiadłam na łóżku i patrzyłam na drzwi. Gdyby udało mi się uciec... Po chwili Jackson wszedł do pokoju i spojrzał na mnie.
- Pasują ci te ubrania, ale idź do łazienki i zrób coś z włosami i twarzą. Tylko żadnych numerów, bo będzie jeszcze gorzej - powiedział, patrząc na mnie groźnie. "Gorsza mogłaby być tylko śmierć" pomyślałam. Wstałam i nagle poczułam ból głowy. Musiał on być spowodowany tym, że zostałam mocno w nią uderzona. Starałam się nie patrzeć mu w oczy. Podeszłam do niego posłusznie, a on złapał mnie za rękę. Próbowałam ją wyrwać, ale na marne. Tylko wzmocnił swój ucisk. Otworzył drzwi i zauważyłam, że znajdujemy się w ciemnym korytarzu. Na przeciwko drzwi, którymi wyszliśmy były inne. Dużo bardziej zadbane, ale też stare. Po prawo i lewo wiódł korytarz. Skierowaliśmy się na lewo. Jackson zluźnił swój ucisk, a ja to wykorzystałam. Wyrwałam się i nim zdążył zareagować kopnęłam go w brzuch. Nie za mocno, bo nie miałam zbyt dużo siły przez to wszystko. Jęknął i złapał się za brzuch. Nie odwracając się już, pobiegłam w prawą stronę. Biegłam najszybciej jak mogłam przez ciemny, długi korytarz. Ledwo było tu cokolwiek widać. Zobaczyłam na końcu korytarza wysokie i szerokie drzwi. Podbiegłam do nich i zaczęłam ciągnąć za klamkę. Otworzyły się, a ja wbiegłam do pomieszczenia. Była to kuchnia, ładna, zadbana. Zauważyłam następne drzwi. Szarpnęłam za klamkę, ale nie chciały się otworzyć, musiały być zamknięte na klucz. Nagle usłyszałam kroki. Czułam się jak w najgorszym horrorze. Serce zaczęło mi bić niewyobrażalnie szybko. Wciągnęłam oddech i zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu jakiegoś noża. Nigdzie go nie było. Nagle drzwi się otworzyły i byłam pewna, że to wszedł Jackson. Nie patrzyłam na niego, tylko nadal szukałam. Zobaczyłam nieduży nóż. Wzięłam go do ręki, ale poczułam oddech na szyi. Zaczęłam drżeć i moja jedyna broń wypadła mi z rąk. Czułam, że to już koniec.
- Nie-e-e-e, pro-o-o-oszę-ę - wyjąkałam drżącym głosem. Wtedy on złapał mnie za ręce i mocno szarpnął nimi do tyłu. Strach opanował całe moje ciało. Nie potrafiłam zrobić żadnego ruchu, nawet najmniejszego. Jakbym była sparaliżowana. Wewnętrznie krzyczałam.
- Myślałaś, że uciekniesz? - zaśmiał się szyderczym głosem, a ja drżałam. - Po powrocie czeka cię kara. Im bardziej będziesz teraz próbowała coś kombinować, tym będzie gorzej. Idziemy do tej cholernej łazienki - powiedział ostro trzymając moje obie ręce. Cholernie się bałam. W końcu doszliśmy pod dębowe drzwi. Otworzył je, wepchnął mnie tam i zamknął na klucz. - Tylko szybko.
Łazienka była ładna, wanna, prysznic, toaleta, umywalka, nawet pralka. Podeszłam powoli do lustra, które znajdowało się nad umywalką. Spojrzałam w nie. Wyglądałam jak siedem nieszczęść. Rozmazany makijaż, włosy poplątane i sterczące na wszystkie strony... Odkręciłam wodę i obmyłam całą twarz. Pod umywalką znajdowała się szafka. Otworzyłam ją. Była tam szczotka, grzebień i kosmetyki.
- Tam masz w szafce kosmetyki, umaluj się ładnie. Wychodzimy na miasto, musisz jakoś wyglądać - usłyszałam głos za drzwiami. "Na miasto? Może spotkam kogoś znajomego! Przecież San Antonio nie jest takie wielkie..." Najpierw rozczesałam włosy. Przyszło mi to z trudem, bo w niektórych miejscach były porzepiane na amen. Gdy już je ogarnęłam zaczęłam się malować. Użyłam tylko pudru, korektora i tuszu do rzęs. Znalazłam tam jeszcze malinowy błyszczyk, którym pomalowałam usta. Przyjrzałam się sobie. Wyglądałam okej. Odłożyłam wszystko na miejsce.
- Ju-uż skończyłam - powiedziałam, próbując, aby mój głos nie drżał. Wtedy on otworzył drzwi i zilustrował mnie od góry do dołu.
- Ślicznie - uśmiechnął się szczerze i dał mi buziaka w policzek. Skrzywiłam się, ale nic nie powiedziałam. - Żadnych numerów, pamiętaj - szepnął mi do ucha i łapiąc za rękę, prowadził przez korytarz. Doszliśmy do tej kuchni i otworzył kluczykiem drzwi, które prowadziły na świat. Zamrugałam kilka razy oczami, żeby przyzwyczaić się do jaskrawego słońca. Gdy już mi się to udało byłam w szoku. Zobaczyłam kobiety ubrane w jakieś czerwone swetry, czarne spódnice z zielonymi paskami na dole, też zielone chusty naokoło szyi i czarne kapelusze na głowie. Miały długie czarne włosy zaplecione w dwa warkocze, a na ich nogach znajdowały się czarne klapki. "Wtf?"
- Gdzie my jesteśmy? Wywiozłeś mnie do innego miasta w Teksasie, tak? - syknęłam. Nie wiedziałam, że po tym wszystkim będzie mnie na to stać.
- W Teksasie? - powiedział i zaczął się śmiać. - Wolne żarty - pociągnął mnie za rękę mocniej, dając do zrozumienia, że mam za nim iść.
- To gdzie? - zapytałam, nie dając za wygraną. Trochę się wystraszyłam tym co mogę usłyszeć.
- Jakby ci tu powiedzieć delikatnie...
- Prosto z mostu! - krzyknęłam odrobinę za głośno. Kilka osób się na nas spojrzała z dziwnymi minami.
- Zamknij się. Oni i tak nie zrozumieją cię, a tylko przyniesiesz mi wstyd.
- Nie zrozumieją? To gdzie ty mnie wywiozłeś? - wysyczałam przez zaciśnięte zęby. - Poza Amerykę, tak?
- Spokojnie, jesteśmy tylko w Boliwii - odpowiedział jak gdyby oznajmiał, że dziś będzie ładna pogoda. Poczułam jak gdyby ktoś przywalił mi czymś w głowę.
- W Boliwii? - pisnęłam przerażona. Z geografii byłam dobra, więc dobrze wiedziałam, że ten kraj znajduje się w Ameryce Południowe, obok Brazylii.
- Tak. Jeszcze jakieś pytania?
- Dlaczego akurat tu?
- Bo tu nikt cię nie znajdzie? - odpowiedział chyba zirytowany moimi pytaniami. Serce podeszło mi do gardło i gwałtownie się zatrzymałam.
- Austin mnie znajdzie! - krzyknęłam.
- Taaa, oczywiście. Ten laluś? Nawet śpiewać nie umie, tylko piszczy - powiedział, a ja cała poczerwieniałam ze złości.
- Mnie sobie możesz obrażać, al odwal się od mojego chłopaka! - krzyknęłam i dałam mu z liścia w policzek. Pierwszy raz mu się sprzeciwiłam. Nigdy tego nie robiłam. On złapał się za policzek i spojrzał na mnie ze wściekłością w oczach. Wtedy podbiegli do nas dwaj mężczyźni i jeden złapał mnie za dwie ręce, biorąc je do tyłu. Drugi spojrzał na Jacksona.
- Estás bien? - powiedział. Od razu się skapnęłam, że to po hiszpańsku, bo jeszcze w Manchesterze uczyłam się tego języka przez pierwszą liceum. Coś tam umiałam, więc zrozumiałam, że pyta czy nic nie jest Jacksonowi.
- No, gracias - odpowiedział chłopak, a ja otworzyłam szeroko oczy. "No tak, przecież musiał się nauczyć hiszpańskiego, że by tu przyjechać. Chciałam zrobić "facepalm'a", ale przypomniałam sobie, że trzyma mnie ten jeden facet, za pewne policjant. - Se puede dejarla ir, puedo manejarlo - rzekł patrząc na drugiego policjanta, tego, który mnie trzymał. Tego akurat nie zrozumiałam, ale facet mnie puścił i odeszli, więc mogłam się domyślić, że powiedział, że da sobie radę. "Serio za takie coś mogli mnie przymknąć?" pytałam siebie. "No tak... To Boliwia. Tu są podobne prawa do tych, np. w Arabii, że mężczyzna ma dużo większe prawa niż kobieta i on może ją uderzyć, a ona za to może iść do więzienia..." - Nie martw się, skarbie, w domu się policzymy - uśmiechnął się sztucznie. Przeraziłam się. Jack złapał mnie za rękę mocno i szliśmy dalej przez miasto. Po kilkudziesięciu metrach dotarliśmy do jakiegoś jarmarku. Były tu bardzo dużo straganów z przeróżnymi rzeczami, od jedzenia do ubrań.
- Co my tu robimy? - odezwałam się.
- Pozwoliłem ci się odezwać, suko? - rzekł takim zimnym tonem, że już nie miałam zamiaru nic więcej mówić. - Możesz coś sobie wybrać z tych ubrań - pokazał ręką na ubrania wokół nas. Były to spódnice do kostek, swetry, chusty, kapelusze, suknie do ziemi lub bluzki z długim rękawem. Żadnej pary spodni. Nie miałam zamiaru chodzić w spódnicach do ziemi... - A raczej nie możesz, a musisz. Dzisiaj wieczorem idziemy na potańcówkę - rzekł, a mi zabrakło powietrza. "Co?" - Musisz wybrać którąś z sukni, ponieważ u nas w domu są tylko te czarne - miał obojętną minę. "Wolałabym zdecydowanie te czarne niż jakąś do ziemi..." "Chociaż w dupie to mam jak będę wyglądać." - Ciągnął mnie do coraz to innych sukni. W pewnym momencie zabrakło mi oddechu. Zobaczyłam najpiękniejszą suknię na świecie! Niebieska, do ziemi, z różnymi zdobieniami.
Stałam przed nią minutę, może dwie.
- T-ta jest ładna - wydukałam, bojąc się, że zaraz coś zrobi. Podszedł do niej i dotknął materiału.
- Więc bierzemy. Będziesz wyglądała w niej jak księżniczka - powiedział, uśmiechając się, a mnie zemdliło. Mogłam nie stać przed nią. Będę wyglądała za dobrze, dla niego. Podał ją sprzedawcy, ten powiedział cenę i zapakował. - Teraz wybierzesz sobie buty i jakąś biżuterię - pociągnął mnie za rękę. Szłam posłusznie i obserwowałam cały jarmark. Było ty tak kolorowo! Gdybym tu była na wakacjach, a nie uprowadzona...
*2 godziny później*
Nareszcie wróciliśmy... Już mi się tam nudziło, ale Jackson tylko na mnie warczał, gdy chciałam coś powiedzieć. Niestety, a może i stety, bo mówił, że w domu będę miała karę... Nie miałam żadnej okazji do ucieczki. Nadal czuję się poniżona, tym, co zrobił mi przed wyjściem...
- Mamy jeszcze czas do wieczora - powiedział i uśmiechnął się złowrogo. Ciarki mi przeszły po plecach. Zaczął się do mnie zbliżać. Naparł na mnie całym ciałem i zaczął całować moją szyję. Chciałam się wyrwać, ale popchnął mnie na ścianę i przygwoździł moje nadgarstki do ściany. Gdy chciał zdjąć mi bluzkę usłyszałam moje wybawienie - dzwonek do drzwi. Serce zaczęło mi bić normalnie, puścił mnie. - Kurwa mać - syknął. - Nie ruszaj się stąd - i poszedł. Było tak blisko, żeby kolejny raz to zrobił. Łzy napłynęły mi do oczu. Wiedziałam, że teraz zamyka on drzwi z korytarza do kuchni i te drugie na klucz, więc tak nie miałam szans. Wbiegłam do łazienki i zamknęłam się od środka. Nie myśląc, co robię, wzięłam szczotkę z szuflady pod umywalką i uderzyłam nią w lustro. Rozbryzgało się na malutkie kawałeczki. Podeszłam do nich i kucając, znalazłam kawałek lustra odpowiedniej wielkości. Usiadłam na podłodze i podwinęłam rękawy w bluzie. Przejechałam szkłem po ręku, poziomo.
- Ała - syknęłam z bólu, jednak to nie powstrzymało mnie nad dalszym cięciem. Po chwili miałam już cały rząd kresek przecinających moją skórę. Krew zaczęła mi wypływać, a ja czułam się błogo. Nie czułam bólu psychicznego, tylko fizyczny.
- Julie! - "Pierwszy raz powiedział do mnie po imieniu" pomyślałam i uśmiechnęłam się szyderczo. - Otwórz! Słyszysz?! Co ty tam robisz?! - krzyczał, a ja oparłam się o wannę i obserwowałam krew, która powoli wypływała z moich ran i kapała na podłogę i moje spodnie. - Zaraz wyważę drzwi i wtedy się policzymy! - jego ton głosu był taki zimny, że gdyby nie to, że zajęłam się obserwowaniem mojej ręki to bym się wystraszyła. Po chwili poczułam się słabo i zaczęłam widzieć przez mgłę. Potem odpłynęłam...
*******************************************************************************************
To jednak jest ostatni rozdział w tym roku :( I dlatego starałam się napisać jak najdłużej. Mam co do niego średnie odczucia, nie podoba mi się za bardzo... Ale opinię zostawiam Wam. A no i mam taką prośbę, jeżeli już komentujecie to powiedzcie coś więcej o rozdziale, a nie tylko "Fajny, kiedy next?", bo to tak smutno, że ja się produkuje, a ktoś napisze 3 słowa:( Do następnego ♥
*2 tygodnie wcześniej*
Po jakimś czasie przyszedł.
- Tęskniłaś słoneczko? - zapytał podchodząc do mnie.
- Chyba cię poje... - nie dokończyłam, bo byłam pewna, że dostałabym w twarz. - To znaczy tak...
- Prawidłowa odpowiedź - pochylił się nade mną i chciał mnie pocałować. W ostatnim przekręciłam głowę tak, że pocałował mnie w policzek. Spojrzał na mnie wściekły. - Aha, czyli wolisz ostrzejsze zabawy? Trzeba było od razu mówić, skarbie - zaśmiał się szyderczo i odwiązał mnie. Złapałam się odruchowo za nadgarstki, które cholernie bolały od sznurów. Nim zdążyłam zrobić jakikolwiek ruch Jackson zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość. - Spójrz mi w oczy - rozkazał, a, gdy tego nie uczyniłam wziął mnie za brodę i przekręcił w swoją stronę. - Chcesz, żeby nie bolało? To bądź grzeczna - rzekł i zaczął mnie dotykać. Wewnętrznie krzyczałam. Nie wyrywałam się, bo wiedziałam, że wtedy będzie gorzej. Po chwili zaczął mnie rozbierać. Łzy zaczęły mi spływać strumieniami. Nigdy się tak nie bałam. "Niech to będzie tylko sen, chce się już obudzić!"
Kiedyś bił mnie, wyzywał, ale jeszcze nigdy nie zgwałcił...
*2 godziny później*
Po wszystkim po prostu mnie zostawił... Rzucił na łóżko i sobie poszedł. To były najgorsze chwile w moim życiu. Nie chciałam już żyć. Leżałam i płakałam. Życie tak bardzo straciło sens...
Znowu przyszedł, gdyż usłyszałam otwierane drzwi.
- Masz, przebierz się w te ciuchy - rzucił coś na łóżko i wyszedł. Wstałam i spojrzałam na nie. Czarna, niezapinana bluza z białym napisem "Fortunately", biała bokserka i zwykłe jeansy. Podniosłam głowę i dopiero teraz mogłam się przyjrzeć temu pomieszczeniu dokładnie. Szare ściany, z którym odpadała farba i szary sufit. Na przeciwko drzwi nieduże łóżko, które skrzypiało po każdym ruchu, z naprawdę starego drewna. Obok jakaś komoda z tego samego drewna. Miała kilka szafek. Dalej po lewej fotel, także wyglądający na stary. Obok drzwi, a następnie w rogu mały stolik z dwoma krzesłami. Po prawo spora szafa. Wszędzie wisiały obrazy. Niektóre przedstawiające dziwne sceny, a niekótre nawet ładne. Na suficie, centralnie na środku pokoju wisiała stara lampa dająca słabe światło. Nie było żadnych okien. Wstałam powoli i wycierając rękawem zapłakaną twarz, podeszłam do komody. Otworzyłam pierwszą szafkę: pusto, druga: to samo, trzecia: jakiś materiał. Podniosłam go. Był to jakby obrus, tylko bardzo brudny. Pod nim leżała taśma i puste kartki. Zamknęłam szafkę i podeszłam do dużej szafy. Otworzyłam ją. Głośno zaslrzypiała. Wisiało tam kilka sukienek. Wszystkie czarne, sięgające do kolan. Zamknęłam szafę i powtórnie podeszłam do łóżka. Postanowiłam ubrać się w to, co mi kazał, bo bałam się, ze jak tego nie zrobię to będzie gorzej. Po minucie byłam gotowa. Dotknęłam ręką swoich włosów i poczułam, że w niektórych miejsach są pozrzepiane. Jestem więcej niż pewna, że miałam cały rozmazany makijaż. Usiadłam na łóżku i patrzyłam na drzwi. Gdyby udało mi się uciec... Po chwili Jackson wszedł do pokoju i spojrzał na mnie.
- Pasują ci te ubrania, ale idź do łazienki i zrób coś z włosami i twarzą. Tylko żadnych numerów, bo będzie jeszcze gorzej - powiedział, patrząc na mnie groźnie. "Gorsza mogłaby być tylko śmierć" pomyślałam. Wstałam i nagle poczułam ból głowy. Musiał on być spowodowany tym, że zostałam mocno w nią uderzona. Starałam się nie patrzeć mu w oczy. Podeszłam do niego posłusznie, a on złapał mnie za rękę. Próbowałam ją wyrwać, ale na marne. Tylko wzmocnił swój ucisk. Otworzył drzwi i zauważyłam, że znajdujemy się w ciemnym korytarzu. Na przeciwko drzwi, którymi wyszliśmy były inne. Dużo bardziej zadbane, ale też stare. Po prawo i lewo wiódł korytarz. Skierowaliśmy się na lewo. Jackson zluźnił swój ucisk, a ja to wykorzystałam. Wyrwałam się i nim zdążył zareagować kopnęłam go w brzuch. Nie za mocno, bo nie miałam zbyt dużo siły przez to wszystko. Jęknął i złapał się za brzuch. Nie odwracając się już, pobiegłam w prawą stronę. Biegłam najszybciej jak mogłam przez ciemny, długi korytarz. Ledwo było tu cokolwiek widać. Zobaczyłam na końcu korytarza wysokie i szerokie drzwi. Podbiegłam do nich i zaczęłam ciągnąć za klamkę. Otworzyły się, a ja wbiegłam do pomieszczenia. Była to kuchnia, ładna, zadbana. Zauważyłam następne drzwi. Szarpnęłam za klamkę, ale nie chciały się otworzyć, musiały być zamknięte na klucz. Nagle usłyszałam kroki. Czułam się jak w najgorszym horrorze. Serce zaczęło mi bić niewyobrażalnie szybko. Wciągnęłam oddech i zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu jakiegoś noża. Nigdzie go nie było. Nagle drzwi się otworzyły i byłam pewna, że to wszedł Jackson. Nie patrzyłam na niego, tylko nadal szukałam. Zobaczyłam nieduży nóż. Wzięłam go do ręki, ale poczułam oddech na szyi. Zaczęłam drżeć i moja jedyna broń wypadła mi z rąk. Czułam, że to już koniec.
- Nie-e-e-e, pro-o-o-oszę-ę - wyjąkałam drżącym głosem. Wtedy on złapał mnie za ręce i mocno szarpnął nimi do tyłu. Strach opanował całe moje ciało. Nie potrafiłam zrobić żadnego ruchu, nawet najmniejszego. Jakbym była sparaliżowana. Wewnętrznie krzyczałam.
- Myślałaś, że uciekniesz? - zaśmiał się szyderczym głosem, a ja drżałam. - Po powrocie czeka cię kara. Im bardziej będziesz teraz próbowała coś kombinować, tym będzie gorzej. Idziemy do tej cholernej łazienki - powiedział ostro trzymając moje obie ręce. Cholernie się bałam. W końcu doszliśmy pod dębowe drzwi. Otworzył je, wepchnął mnie tam i zamknął na klucz. - Tylko szybko.
Łazienka była ładna, wanna, prysznic, toaleta, umywalka, nawet pralka. Podeszłam powoli do lustra, które znajdowało się nad umywalką. Spojrzałam w nie. Wyglądałam jak siedem nieszczęść. Rozmazany makijaż, włosy poplątane i sterczące na wszystkie strony... Odkręciłam wodę i obmyłam całą twarz. Pod umywalką znajdowała się szafka. Otworzyłam ją. Była tam szczotka, grzebień i kosmetyki.
- Tam masz w szafce kosmetyki, umaluj się ładnie. Wychodzimy na miasto, musisz jakoś wyglądać - usłyszałam głos za drzwiami. "Na miasto? Może spotkam kogoś znajomego! Przecież San Antonio nie jest takie wielkie..." Najpierw rozczesałam włosy. Przyszło mi to z trudem, bo w niektórych miejscach były porzepiane na amen. Gdy już je ogarnęłam zaczęłam się malować. Użyłam tylko pudru, korektora i tuszu do rzęs. Znalazłam tam jeszcze malinowy błyszczyk, którym pomalowałam usta. Przyjrzałam się sobie. Wyglądałam okej. Odłożyłam wszystko na miejsce.
- Ju-uż skończyłam - powiedziałam, próbując, aby mój głos nie drżał. Wtedy on otworzył drzwi i zilustrował mnie od góry do dołu.
- Ślicznie - uśmiechnął się szczerze i dał mi buziaka w policzek. Skrzywiłam się, ale nic nie powiedziałam. - Żadnych numerów, pamiętaj - szepnął mi do ucha i łapiąc za rękę, prowadził przez korytarz. Doszliśmy do tej kuchni i otworzył kluczykiem drzwi, które prowadziły na świat. Zamrugałam kilka razy oczami, żeby przyzwyczaić się do jaskrawego słońca. Gdy już mi się to udało byłam w szoku. Zobaczyłam kobiety ubrane w jakieś czerwone swetry, czarne spódnice z zielonymi paskami na dole, też zielone chusty naokoło szyi i czarne kapelusze na głowie. Miały długie czarne włosy zaplecione w dwa warkocze, a na ich nogach znajdowały się czarne klapki. "Wtf?"
- Gdzie my jesteśmy? Wywiozłeś mnie do innego miasta w Teksasie, tak? - syknęłam. Nie wiedziałam, że po tym wszystkim będzie mnie na to stać.
- W Teksasie? - powiedział i zaczął się śmiać. - Wolne żarty - pociągnął mnie za rękę mocniej, dając do zrozumienia, że mam za nim iść.
- To gdzie? - zapytałam, nie dając za wygraną. Trochę się wystraszyłam tym co mogę usłyszeć.
- Jakby ci tu powiedzieć delikatnie...
- Prosto z mostu! - krzyknęłam odrobinę za głośno. Kilka osób się na nas spojrzała z dziwnymi minami.
- Zamknij się. Oni i tak nie zrozumieją cię, a tylko przyniesiesz mi wstyd.
- Nie zrozumieją? To gdzie ty mnie wywiozłeś? - wysyczałam przez zaciśnięte zęby. - Poza Amerykę, tak?
- Spokojnie, jesteśmy tylko w Boliwii - odpowiedział jak gdyby oznajmiał, że dziś będzie ładna pogoda. Poczułam jak gdyby ktoś przywalił mi czymś w głowę.
- W Boliwii? - pisnęłam przerażona. Z geografii byłam dobra, więc dobrze wiedziałam, że ten kraj znajduje się w Ameryce Południowe, obok Brazylii.
- Tak. Jeszcze jakieś pytania?
- Dlaczego akurat tu?
- Bo tu nikt cię nie znajdzie? - odpowiedział chyba zirytowany moimi pytaniami. Serce podeszło mi do gardło i gwałtownie się zatrzymałam.
- Austin mnie znajdzie! - krzyknęłam.
- Taaa, oczywiście. Ten laluś? Nawet śpiewać nie umie, tylko piszczy - powiedział, a ja cała poczerwieniałam ze złości.
- Mnie sobie możesz obrażać, al odwal się od mojego chłopaka! - krzyknęłam i dałam mu z liścia w policzek. Pierwszy raz mu się sprzeciwiłam. Nigdy tego nie robiłam. On złapał się za policzek i spojrzał na mnie ze wściekłością w oczach. Wtedy podbiegli do nas dwaj mężczyźni i jeden złapał mnie za dwie ręce, biorąc je do tyłu. Drugi spojrzał na Jacksona.
- Estás bien? - powiedział. Od razu się skapnęłam, że to po hiszpańsku, bo jeszcze w Manchesterze uczyłam się tego języka przez pierwszą liceum. Coś tam umiałam, więc zrozumiałam, że pyta czy nic nie jest Jacksonowi.
- No, gracias - odpowiedział chłopak, a ja otworzyłam szeroko oczy. "No tak, przecież musiał się nauczyć hiszpańskiego, że by tu przyjechać. Chciałam zrobić "facepalm'a", ale przypomniałam sobie, że trzyma mnie ten jeden facet, za pewne policjant. - Se puede dejarla ir, puedo manejarlo - rzekł patrząc na drugiego policjanta, tego, który mnie trzymał. Tego akurat nie zrozumiałam, ale facet mnie puścił i odeszli, więc mogłam się domyślić, że powiedział, że da sobie radę. "Serio za takie coś mogli mnie przymknąć?" pytałam siebie. "No tak... To Boliwia. Tu są podobne prawa do tych, np. w Arabii, że mężczyzna ma dużo większe prawa niż kobieta i on może ją uderzyć, a ona za to może iść do więzienia..." - Nie martw się, skarbie, w domu się policzymy - uśmiechnął się sztucznie. Przeraziłam się. Jack złapał mnie za rękę mocno i szliśmy dalej przez miasto. Po kilkudziesięciu metrach dotarliśmy do jakiegoś jarmarku. Były tu bardzo dużo straganów z przeróżnymi rzeczami, od jedzenia do ubrań.
- Co my tu robimy? - odezwałam się.
- Pozwoliłem ci się odezwać, suko? - rzekł takim zimnym tonem, że już nie miałam zamiaru nic więcej mówić. - Możesz coś sobie wybrać z tych ubrań - pokazał ręką na ubrania wokół nas. Były to spódnice do kostek, swetry, chusty, kapelusze, suknie do ziemi lub bluzki z długim rękawem. Żadnej pary spodni. Nie miałam zamiaru chodzić w spódnicach do ziemi... - A raczej nie możesz, a musisz. Dzisiaj wieczorem idziemy na potańcówkę - rzekł, a mi zabrakło powietrza. "Co?" - Musisz wybrać którąś z sukni, ponieważ u nas w domu są tylko te czarne - miał obojętną minę. "Wolałabym zdecydowanie te czarne niż jakąś do ziemi..." "Chociaż w dupie to mam jak będę wyglądać." - Ciągnął mnie do coraz to innych sukni. W pewnym momencie zabrakło mi oddechu. Zobaczyłam najpiękniejszą suknię na świecie! Niebieska, do ziemi, z różnymi zdobieniami.
Stałam przed nią minutę, może dwie.
- T-ta jest ładna - wydukałam, bojąc się, że zaraz coś zrobi. Podszedł do niej i dotknął materiału.
- Więc bierzemy. Będziesz wyglądała w niej jak księżniczka - powiedział, uśmiechając się, a mnie zemdliło. Mogłam nie stać przed nią. Będę wyglądała za dobrze, dla niego. Podał ją sprzedawcy, ten powiedział cenę i zapakował. - Teraz wybierzesz sobie buty i jakąś biżuterię - pociągnął mnie za rękę. Szłam posłusznie i obserwowałam cały jarmark. Było ty tak kolorowo! Gdybym tu była na wakacjach, a nie uprowadzona...
*2 godziny później*
Nareszcie wróciliśmy... Już mi się tam nudziło, ale Jackson tylko na mnie warczał, gdy chciałam coś powiedzieć. Niestety, a może i stety, bo mówił, że w domu będę miała karę... Nie miałam żadnej okazji do ucieczki. Nadal czuję się poniżona, tym, co zrobił mi przed wyjściem...
- Mamy jeszcze czas do wieczora - powiedział i uśmiechnął się złowrogo. Ciarki mi przeszły po plecach. Zaczął się do mnie zbliżać. Naparł na mnie całym ciałem i zaczął całować moją szyję. Chciałam się wyrwać, ale popchnął mnie na ścianę i przygwoździł moje nadgarstki do ściany. Gdy chciał zdjąć mi bluzkę usłyszałam moje wybawienie - dzwonek do drzwi. Serce zaczęło mi bić normalnie, puścił mnie. - Kurwa mać - syknął. - Nie ruszaj się stąd - i poszedł. Było tak blisko, żeby kolejny raz to zrobił. Łzy napłynęły mi do oczu. Wiedziałam, że teraz zamyka on drzwi z korytarza do kuchni i te drugie na klucz, więc tak nie miałam szans. Wbiegłam do łazienki i zamknęłam się od środka. Nie myśląc, co robię, wzięłam szczotkę z szuflady pod umywalką i uderzyłam nią w lustro. Rozbryzgało się na malutkie kawałeczki. Podeszłam do nich i kucając, znalazłam kawałek lustra odpowiedniej wielkości. Usiadłam na podłodze i podwinęłam rękawy w bluzie. Przejechałam szkłem po ręku, poziomo.
- Ała - syknęłam z bólu, jednak to nie powstrzymało mnie nad dalszym cięciem. Po chwili miałam już cały rząd kresek przecinających moją skórę. Krew zaczęła mi wypływać, a ja czułam się błogo. Nie czułam bólu psychicznego, tylko fizyczny.
- Julie! - "Pierwszy raz powiedział do mnie po imieniu" pomyślałam i uśmiechnęłam się szyderczo. - Otwórz! Słyszysz?! Co ty tam robisz?! - krzyczał, a ja oparłam się o wannę i obserwowałam krew, która powoli wypływała z moich ran i kapała na podłogę i moje spodnie. - Zaraz wyważę drzwi i wtedy się policzymy! - jego ton głosu był taki zimny, że gdyby nie to, że zajęłam się obserwowaniem mojej ręki to bym się wystraszyła. Po chwili poczułam się słabo i zaczęłam widzieć przez mgłę. Potem odpłynęłam...
*******************************************************************************************
To jednak jest ostatni rozdział w tym roku :( I dlatego starałam się napisać jak najdłużej. Mam co do niego średnie odczucia, nie podoba mi się za bardzo... Ale opinię zostawiam Wam. A no i mam taką prośbę, jeżeli już komentujecie to powiedzcie coś więcej o rozdziale, a nie tylko "Fajny, kiedy next?", bo to tak smutno, że ja się produkuje, a ktoś napisze 3 słowa:( Do następnego ♥
środa, 24 grudnia 2014
INFORMACJA
Hej skarby moje ♥
Niestety nie uda mi się dodać rozdziału przed świętami, a bardzo chciałam :( Mam napisany w połowie. Obiecuję, że jutro lub pojutrze dodam ♥ I potem jeszcze jeden przed Sylwestrem. To będą ostatnie w tym roku :)
A więc z okazji świąt chciałam życzyć Wam zdrówka, szczęścia, uśmiechu, dużo prezentów, dobrych ocen, kochanego chłopaka, samych prawdziwych przyjaciół, spotkania swoich idoli i czego sobie tylko zażyczycie. Mam nadzieję, że kiedyś tam spotkamy się na koncercie Austinka i się poznamy wszystkie ♥♥
Dziękuję, że czytacie mojego bloga, za wyświetlenia, komentarze. A tu nasz słodziak, kocham ♥
Niestety nie uda mi się dodać rozdziału przed świętami, a bardzo chciałam :( Mam napisany w połowie. Obiecuję, że jutro lub pojutrze dodam ♥ I potem jeszcze jeden przed Sylwestrem. To będą ostatnie w tym roku :)
A więc z okazji świąt chciałam życzyć Wam zdrówka, szczęścia, uśmiechu, dużo prezentów, dobrych ocen, kochanego chłopaka, samych prawdziwych przyjaciół, spotkania swoich idoli i czego sobie tylko zażyczycie. Mam nadzieję, że kiedyś tam spotkamy się na koncercie Austinka i się poznamy wszystkie ♥♥
Dziękuję, że czytacie mojego bloga, za wyświetlenia, komentarze. A tu nasz słodziak, kocham ♥
Subskrybuj:
Posty (Atom)