czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział XVIII

*2 tygodnie później*
Codziennie było tak samo. Za każde złe słowo dostawałam po twarzy. Gwałcił mnie. Jeśli chciał, żebym poczuła się jak kompletne zero to już dawno mu się to udało. Moje życie nie miało sensu. Mógł mnie po prostu zabić. Modliłam się o to. Kilka razy próbowałam uciec, ale za każdym razem nie udawało mi się, więc w końcu zaprzestałam prób. Dostawałam od niego do ubrania ciuchy, które sam wybierał.
Codziennie w nocy się zastanawiam, co z Austin'em, Rose i moją rodziną. Czuję ogromną tęsknotę do nich. Myślę, co u nich się dzieje. Czy żyją tak, jakbym się nigdy nie urodziła? Czy są szczęśliwi? Nie potrafią nie płakać przed zaśnięciem. Wspominam wszystkie chwile z nimi i tak bardzo chciałabym, żeby  to powróciło.
Po tym, gdy się pocięłam wyważył drzwi i zawiózł mnie do najbliższego szpitala, ale po kilku dniach wyszłam. Powiedział, że jeśli w szpitalu pisnę komuś słówko to będzie jeszcze gorzej niż mogę sobie wyobrazić, a ja mu wierzyłam. Wiem, że jest zdolny do wszystkiego.
Kolejny dzień, który był dla mnie piekłem. Siedziałam właśnie w kuchni, przy stoliku i wpychałam w siebie jakąś dziwną zupę z proszku, którą mi dał. Nie miałam ochoty jej jeść. Nie miałam ochoty na nic.
- Oj, słoneczko, coś słabo idzie ci to jedzenie. Zjadłaś ze dwie łyżki - spojrzał na zupę i pokręcił głową. - Mam cię nakarmić? - wyszczerzył się w szyderczym uśmiechu.
- Nie - odpowiedziałam pewnie.
- Jak chcesz, ale jeżeli nie zjesz tego w 10 minut to zobaczysz - warknął i wyszedł. Myślałam, co zrobić. Wiedziałam, że tego nie zjem, prędzej się zwymiotuje. Wzięłam talerz w dłonie i jak najszybciej, po cichu wyszłam z kuchni, kierując się w stronę łazienki. Był za pewne w swoim pokoju. Miałam mało czasu, bo mógł w każdej przyjść. Bałam się. Musiałam działać szybko. Otworzyłam drzwi do łazienki łokciem i nogą popchnęłam. Podeszłam do sedesu i wylałam całą zawartość talerza. Spuściłam wodę i jak najszybciej pobiegłam do kuchni. Siadłam powtórnie przy stole i czekałam. Przyszedł po jakichś 2 minutach. Spojrzał na mnie zdziwiony. - Wow, nie wiedziałem, że to jednak zjesz - powiedział zdumiony. - Ale to dobrze.
Wiedziałam dlaczego tak mówi. Chciał, żebym była zdrowa tylko dlatego, żeby mógł się kimś zabawiać. Tak naprawdę nic go nie obchodziłam. Wiedziałam to od dnia, kiedy mnie w Manchesterze uderzył po raz pierwszy. Przyglądałam mu się zaciekawiona, co tym razem wymyśli. Zawsze po "obiedzie" zabierał mnie gdzieś i kazał udawać jego narzeczoną. Nienawidziłam tego. Nie wiedziałam, co chce tym osiągnąć. W momencie, gdy on zaczął przyglądać się mojej twarzy, zwróciłam wzrok na garnki leżące na blacie. Był tu straszny bałagan. Podszedł blisko mnie i dotknął mojego polika. Zaczął go gładzić, a mi zbierało się na wymioty.
- Mo-oże odnio-osę tale-e-erz? - jąkałam się ze strachu przed jego dotykiem.
- Jesteś taka piękna - mówił, nie zwracając uwagi na moje słowa. - Taka delikatna i bezbronna...
- Taka bezbronna, że trzeba mnie gwałcić? - zapytałam sarkastycznie. Nie wiem, co mi dało taki przypływ odwagi. Odskoczył ode mnie.
- Nie. Po prostu nie mogę się powstrzymać, patrząc na ciebie. Jesteś śliczna i pociągająca - podszedł ponownie i złapał mnie za ramię, podnosząc z krzesła. Złapał mnie za tyłek, a ja znówu czułam strach. "Czy ja nie mogę się przymknąć?" Serce zaczęło mu bić szybciej. Na szczęście po chwili odsunął się ode mnie. - Dzisiaj nigdzie nie wychodzimy. Masz posprzątać całą kuchnię, a potem łazienkę - odparł surowo. "Wszystko lepsze od patrzenia na jego mordę" pomyślałam z ulgą. Kiwnęłam zgodą. On wyszedł, a ja zaczęłam pracę od posprzątania stołu.

*6 miesięcy później*
Tak, już tyle tu jestem. 6 i pół miesiąca katuszy. Codziennie było praktycznie tak samo, od dnia mojego przybycia. Gdy dawał mi jedzenie zwykle wylewałam je do toalety. Jadłam raz na kilka dni. Sama tego chciałam.
Dzisiaj jest sobota. A przynajmniej tak on powiedział, bo ja nawet nie liczę czasu. Ale skoro jestem tu już 6 i pół miesięcy to jest początek lutego. Już dawno temu zaczął się rok szkolny. Ale czy to ważne? Teraz rzadko się odzywam. Nawet, gdy Jackson mnie o coś pyta. Nie czuję nic. Już nawet do cierpienia i upokorzenia się przyzwyczajam. Moja rodzina, chłopak i przyjaciele wydają mi się być daleko. Nie tylko fizycznie, ale też psychicznie. Nie czuję, aż takiego przywiązania do nich. I to jest najgorsze. Coraz rzadziej ich wspominam. Zapominam twarzy Austin'a, bo jego znam najkrócej. Zapominam jego głosu. Jego dotyku, czy smaku ust już w ogólne nie pamiętam. Twarze mojej rodziny, czy Rosalie są rozmazane. Jakby ktoś zaczął mi ich wymazywać z pamięci. Ale nie boli mnie to. I tak wiem, że już nigdy ich nie zobaczę. Mam tylko nadzieję, że zapamiętali mnie jako wesołą dziewczynę.
- Julie - słyszę ten najokropniejszy na świecie głos. - Wyjdż już z tej łazienki, muszę cię o czymś poinformować.
Wstałam nie chętnie z podłogi w łazience. Nie, nie cięłam się. Od tamtego momentu nie zrobiłam tego już ani razu. Nie miałam jak. Jackson schował wszystkie ostre rzeczy i w łazience nie umieszczał już lustra. Otworzyłam drzwi i wyszłam na korytarz. Był ubrany w białą koszulę i czarne spodnie. "Wychodził gdzieś?"
Spojrzałam na niego obojętnie, bo też tak się czułam. Od dawna tak się czułam, nic mnie nie obchodziło.
- Wychodzę na 10 minut. Nie próbuj nic robić - powiedział obserwując moją reakcję. Kiwnęłam głową i chciałam wrócić do łazienki, gdy złapał mnie za nadgarstek. - Zacząłem ci ufać - spojrzał mi w oczy. Po raz kolejny kiwnęłam lekceważąco głową. - Idź do pokoju.
Jak powiedział, tak uczyniłam. Usiadłam na łóżku. Usłyszałam, że wyszedł, gdyż mocno uderzył drzwiami. Znudzona wstałam i poszłam do kuchni. Usiadłam przy stole i oparłam się na rękach. Nie wiedziałam, co mogę zrobić. Najchętniej to poszłabym spać. Już wstawałam od stolika, gdy nagle wpadła mi do głowy pewna myśl. "A może jednak nie zamknął tych drzwi?" pomyślałam, nawet nie wiem dlaczego. Podeszłam do nich i dotknęłam klamki. Otworzyły się. Poczułam coś dziwnego w sercu. Miałam szansę. Nie zamknął ich. W sumie powiedział, że mi ufa i pewnie sądził, że będę siedzieć posłusznie w pokoju. Gdy wyjrzałam na zewnątrz, zauważyłam, że pogoda była chłodna. Zamknęłam szybko drzwi i popędziłam do swojego pokoju. W szafie leżały dwie pary butów. Włożyłam na nogi czarne. Wisiał też tam jeden płaszcz, który czasem zakładałam, gdy wychodziliśmy.

Założyłam go pospiesznie i wychodząc z pomieszczenia, skierowałam się do pokoju Jackson'a. Nacisnęłam na klamkę, ale niestety było zamknięte. Podreptałam do kuchni i zaczęłam przeszukiwać szafki w celu znalezienia pieniędzy. W końcu, w którejś znalazłam 12 Boliviano, bo taka moneta obowiązywała w Boliwii. Włożyłam je do kieszeni i wyszłam z budynku. Nie miałam nic innego przy sobie oprócz pieniędzy. On schował nawet noże. Na zewnątrz uderzyło we mnie zimne powietrze. Skierowałam się na prawo i szłam przed siebie. W końcu domy, znajdujące się obok siebie zniknęły i skręciłam w prawo. Znajdowała tam się mała dróżka, prowadząca do lasu deszczowego. Nie myślałam, co robię i co mogę tam spotkać. Szłam przed siebie i w końcu weszłam do lasu. Był ogromny. Drzewa były takie wysokie, że nie widziałam ich końca. Szłam już ze dwadzieścia minut, gdy usłyszałam jakiś ryk, za pewne jakiegoś zwierzęcia. Wystraszyłam się i zaczęłam biec najszybciej jak potrafiłam. W pewnym momencie się odwróciłam i poczułam, że upadam. Przewróciłam się o kamień. Poczułam ból. Upadłam twarzą w dół, gdzie znajdowały się małe gałęzie, które opadały tak nisko. Porysowały mi twarz. Wiedziałam, że będę mieć ślady. Szczypało jak cholera. "Co ja wyprawiam?" myślałam. Na szczęście nic za mną nie biegło. Wstałam i się otzrepałam. Lewa kostka mnie strasznie bolała, ale nie zwróciłam na to uwagi, tylko dalej szłam. Na głowę założyłam kaptur. Po kilku minutach zauważyłam, że to koniec lasku. Bałam się, co mogę tam zobaczyć. Podeszłam bliżej i zauważyłam, że była tam zwykła droga. Odetchnęłam z ulgą. Szłam wzdłóż niej, gdy zobaczyłam jadący samochód. Zaczęłam wymachiwać rękami. Auto zatrzymał się obok mnie. Za kierownicą siedziała kobieta na około czterdziestu lat. Otworzyła przednią szybę.
- Disculpe, puede montar? - zapytałam po hiszpańsku, czy kobieta mnie podwiezie. Dziękowałam w duchu, że uczyłam się tego języka w Wielkiej Brytanii. - Por Favor - poprosiłam, patrząc na nią błagalnie.
- Ok, obtener - rzekła niskim głosem. Otworzyłam drzwi i powoli wsiadłam. Nie myślałam o tym, że to obca kobieta, bo wiedziałam, że nigdzie nie będzie mi gorzej niż u Jackson'a. Ruszyła. - Voy a Colombia - rzekła, że jedzie do Kolumbii. Ucieszyłam się. Przecież w tamtą stronę jedzie się do Teksasu.
-También quería ir allí. Yo contigo? Voy a pagar (Też bym chciała tam jechać. Mogę z panią? Zapłacę) - powiedziałam pewnie, a ona tylko kiwnęła głową, a ja się zastanawiałam, która normalna kobieta zgadza się zabrać ze sobą nastolatkę do innego kraju. Oczywiście nie narzekałam na to, tylko się cieszyłam. Przez całe 6 miesięcy nie powiedziałam tyle słów, co dzisiaj.

*Kilkanaście godzin później*

Zasnęłam. Obudziłam się teraz.
- Has dormido un par de horas (Spałaś kilkanaście godzin) - odparła kobieta uśmiechając się do mnie ciepło. Zrozumiałam, że powiedziała "kilkanaście godzin". Pewnie chodziło jej, że spałam tyle. Nie potrafiłam uśmiechnąć się. Nawet cała radość ze mnie odpłynęła. Nie wiem, jak to w ogóle możliwe, że ją poczułam. "Przecież nie uda mi się dotrzeć do San Antonio, to niemożliwe..." uświadomiłam sobie i rzeczywistość uderzyła we mnie jak grom z jasnego nieba. Przełknęłam ślinę i zaczęłam myśleć nad tym, czy w ogóle ta moja podróż ma sens. "Może lepiej byłoby się zabić? Po co ja żyję? Czuję się jak kompletne zero i już zawsze będę się tak czuć." To, że odezwałam się do kobiety to był naprawdę cud. Nie wiem jak to zrobiłam. Musiałam użyć całej siły woli.
Jechaliśmy już bardzo długi czas. Kobieta zatrzymywała się w jakiś restauracjach, gdzie jadła posiłki. Pytała, czy ja nie chcę czegoś zamówić. A ja tylko kręciła przecząco głową. Nie miałam pieniędzy nawet na jedzenie. Miałam tylko dla niej, za podróż. Poza tym nie chciało mi się jeść. Wystarczył mi ten ostatni posiłek, który zjadłam dwa dni przed ucieczką. "A jak Jackson mnie znajdzie?" wzdrygnęłam się na tę myśl. Próbowałam oczyścić swój umysł ze złych myśli, ale nie potrafiłam i myślałam o tym wszystkim jeszcze intensywniej. Nawet nie zauważyłam kiedy po raz kolejny znużył mnie sen.
Poczułam szturchanie w ramię. Otworzyłam powoli zaspane powieki i ujrzałam tę kobietę, która się nade mną pochylała.
- Señorita, tiene que llegamos (Panienko, już dojechałyśmy) - uśmiechnęła się do mnie. Wstałam z siedzenia i wyszłam z samochodu.
- Por Favor - podałam jej tyle pieniędzy ile miałam. Wzięłam je, a ja odeszłam. Nie wiedziałam, gdzie jestem i jak dostać się do Teksasu. Czułam pustkę. Nie miałam ani grosza przy sobie.  Usiadłam na ławce obok przystanku autobusowego. Nagle zauważyłam wielki autobus, który zatrzymał się przy mnie. Wysiadło z niego dwoje ludzi. Pomyślałam, że to moja szansa. Wsiadłam do niego, nie kupując biletu. Usiadłam na pustym siedzeniu, przy oknie. Nie było zbyt dużo ludzi. Nawet nie wiedziałam, gdzie jedzie. Oglądałam obrazy za oknem. Po chwili zaczęłam sobie coś przypominać. Rok temu, na geografii mieliśmy coś o krajach Ameryki Północnej. "Czy duże autobusy nie jeździły do innego kraju?" zapytałam siebie. Jeśli tak i jeśli ten autobus jechał w stronę Teksasu byłabym prawdziwą szczęściarą. "Taa, szczęściarą. Chyba raczej mogłabym tak powiedzieć, gdyby nie to, co przeżywałam pół roku i kilka miesięcy wcześniej..." Wiercąc się na siedzeniu, dostrzegłam jakiś kawałek papieru włożony do siatki za siedzeniem przede mną. Wyjęłam go i spostrzegłam, że to była... mapa! A co najważniejsze, że było na niej zaznaczone, gdzie ten autous jedzie. W czerwonym kółku zaznaczona była nazwa "Kostaryka". "To też jest w stonę Teksasu!" Odłożyłam mapę na miejsce i resztę podróży spędziłam na podziwianiu widoków za oknem. "Ciekawe, czy Jackson mnie szuka?" pomyślałam, ale zaraz wybiłam to z głowy. "Czy to ważne?" zapytałam sama siebie.

*Kilka dni później*
Nareszcie dotarłam! Sama w to nie wierzę, ale jestem w Teksasie! W Kostaryce jechałam innym autobusem, a potem metrem, a resztę drogi przeszłam na pieszo. Byłam z siebie dumna, to było takie niemożliwe. Właśnie "dumna", jednak coś czułam. W ciągu tych dni nic nie jadłam. Czułam się strasznie. Wszystko mnie bolało, byłam zmęczona jak nigdy w życiu. Szłam cały dzień, więc się sobie nie dziwię, a spałam mało. W czasie mojej wędrówki nie raz się wywróciłam. Po ostatnim upadku prawa noga tak mnie bolała, że czułam jakbym ją złamała.
Padał deszcz i było chłodno. Jednym słowem masakra. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Zobaczyłam z oddali jakiś park. Nigdy tu nie byłam. Ostatkami sił usiadłam na ławce i czułam, że już nie dam rady. "Nie mogę się poddać!" krzyczałam wewnętrznie. Po chwili na ławkę obok mnie usiadł jakiś chłopak. Miał na głowie kaptur.
- Zimno, co? - powiedział obojętnym głosem, ale wyczułam w nim smutek. Nie miałam zamiaru odpowiadać. - A ten deszcz, masakra. Nie chce się żyć.
Nie odpowiedziałam, tylko otuliłam się rękami i się trzęsłam z zimna. Zęby mi szczękały.
- Czemu nic nie mówisz? - zapytał zaciekawiony, nadal na mnie nie patrząc.
Zimno przejmowały całe moje ciało, tak samo jak ból. Czułam się osłabiona, bolało mnie dosłownie całe ciało, a głowa pulsowała tak, że chciałam zasnąć i się nigdy nie obudzić. W parku było ciemno, tylko gdzie nie gdzie świeciły lampy.
- Bo-o-o nie-e lu-ubię - powiedziałam, drżąc. Na moje słowa chłopak się wyprostował.
- Julie? - zapytał z ciężkim szokiem. Gdy wypowiedział te słowa poczułam ucisk w sercu. "Ten głos..."
- Austin? - zapytałam z ciężko bijącym sercem. Wtedy owy chłopak odwrócił głowę w moją stronę. "To był on! Nie poznałam jego głosu." Gdy mnie ujrzał mało oczy nie wyszły mu na wierzch.
- Boże... - powiedział cicho i w jego oczach pojawiły się łzy, a ja patrzyłam na niego zaskoczona. Przygarnął mnie do siebie i mocno przytulił. Przez pierwsze kilka sekund siedziałam sztywno, lecz po chwili także go lekko objęłam. - To niemożliwe... Ty żyjesz... Jezu... - mówił, a mi zrobiło się ciemno przed oczami i wykończona odpłynęłam w jego ramionach.

************************************************************************************************
Czuję, że zwaliłam ten rozdział:( Nie jest taki, jaki chciałam, żeby był:(
Proszę o komentarze, chcę znać Wasze opinie ♥

12 komentarzy:

  1. Boski :D czekam na nexa bardzo dobrze piszesz

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowne czekam na next mam nadzieję że pojawi się szybko

    OdpowiedzUsuń
  3. omg naprawdę super rozdział <3 i ta końcówka agdfhas <3333

    OdpowiedzUsuń
  4. Awww tak słodko i to zakończenie rozdziału -♥♥♥♥♥♥ kiedy kolejny next bo ja już doczekać się nie mogę

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy next?? Boze awwww... poplakalam sie takie kochane wreszcie sie odnalezli i teraz mab nadzieje bedzie dobrze ;)

    OdpowiedzUsuń