poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział XVII

*Perspektywa Julie*

*2 tygodnie wcześniej*

Po jakimś czasie przyszedł.
- Tęskniłaś słoneczko? - zapytał podchodząc do mnie.
- Chyba cię poje... - nie dokończyłam, bo byłam pewna, że dostałabym w twarz. - To znaczy tak...
- Prawidłowa odpowiedź - pochylił się nade mną i chciał mnie pocałować. W ostatnim przekręciłam głowę tak, że pocałował mnie w policzek. Spojrzał na mnie wściekły. - Aha, czyli wolisz ostrzejsze zabawy? Trzeba było od razu mówić, skarbie - zaśmiał się szyderczo i odwiązał mnie. Złapałam się odruchowo za nadgarstki, które cholernie bolały od sznurów. Nim zdążyłam zrobić jakikolwiek ruch Jackson zbliżył się do mnie na niebezpieczną odległość. - Spójrz mi w oczy - rozkazał, a, gdy tego nie uczyniłam wziął mnie za brodę i przekręcił w swoją stronę. - Chcesz, żeby nie bolało? To bądź grzeczna - rzekł i zaczął mnie dotykać.  Wewnętrznie krzyczałam. Nie wyrywałam się, bo wiedziałam, że wtedy będzie gorzej. Po chwili zaczął mnie rozbierać. Łzy zaczęły mi spływać strumieniami. Nigdy się tak nie bałam. "Niech to będzie tylko sen, chce się już obudzić!"
Kiedyś bił mnie, wyzywał, ale jeszcze nigdy nie zgwałcił...

*2 godziny później*
Po wszystkim po prostu mnie zostawił... Rzucił na łóżko i sobie poszedł. To były najgorsze chwile w moim życiu. Nie chciałam już żyć. Leżałam i płakałam. Życie tak bardzo straciło sens...
Znowu przyszedł, gdyż usłyszałam otwierane drzwi.
- Masz, przebierz się w te ciuchy - rzucił coś na łóżko i wyszedł. Wstałam i spojrzałam na nie. Czarna, niezapinana bluza z białym napisem "Fortunately", biała bokserka i zwykłe jeansy. Podniosłam głowę i dopiero teraz mogłam się przyjrzeć temu pomieszczeniu dokładnie. Szare ściany, z którym odpadała farba i szary sufit. Na przeciwko drzwi nieduże łóżko, które skrzypiało po każdym ruchu, z naprawdę starego drewna. Obok jakaś komoda z tego samego drewna. Miała kilka szafek. Dalej po lewej fotel, także wyglądający na stary. Obok drzwi, a następnie w rogu mały stolik z dwoma krzesłami. Po prawo spora szafa. Wszędzie wisiały obrazy. Niektóre przedstawiające dziwne sceny, a niekótre nawet ładne. Na suficie, centralnie na środku pokoju wisiała stara lampa dająca słabe światło. Nie było żadnych okien. Wstałam powoli i wycierając rękawem zapłakaną twarz, podeszłam do komody. Otworzyłam pierwszą szafkę: pusto, druga: to samo, trzecia: jakiś materiał. Podniosłam go. Był to jakby obrus, tylko bardzo brudny. Pod nim leżała taśma i puste kartki. Zamknęłam szafkę i podeszłam do dużej szafy. Otworzyłam ją. Głośno zaslrzypiała. Wisiało tam kilka sukienek. Wszystkie czarne, sięgające do kolan. Zamknęłam szafę i powtórnie podeszłam do łóżka. Postanowiłam ubrać się w to, co mi kazał, bo bałam się, ze jak tego nie zrobię to będzie gorzej. Po minucie byłam gotowa. Dotknęłam ręką swoich włosów i poczułam, że w niektórych miejsach są pozrzepiane. Jestem więcej niż pewna, że miałam cały rozmazany makijaż. Usiadłam na łóżku i patrzyłam na drzwi. Gdyby udało mi się uciec... Po chwili Jackson wszedł do pokoju i spojrzał na mnie.
- Pasują ci te ubrania, ale idź do łazienki i zrób coś z włosami i twarzą. Tylko żadnych numerów, bo będzie jeszcze gorzej - powiedział, patrząc na mnie groźnie. "Gorsza mogłaby być tylko śmierć" pomyślałam. Wstałam i nagle poczułam ból głowy. Musiał on być spowodowany tym, że zostałam mocno w nią uderzona. Starałam się nie patrzeć mu w oczy. Podeszłam do niego posłusznie, a on złapał mnie za rękę. Próbowałam ją wyrwać, ale na marne. Tylko wzmocnił swój ucisk. Otworzył drzwi i zauważyłam, że znajdujemy się w ciemnym korytarzu. Na przeciwko drzwi, którymi wyszliśmy były inne. Dużo bardziej zadbane, ale też stare. Po prawo i lewo wiódł korytarz. Skierowaliśmy się na lewo. Jackson zluźnił swój ucisk, a ja to wykorzystałam. Wyrwałam się i nim zdążył zareagować kopnęłam go w brzuch. Nie za mocno, bo nie miałam zbyt dużo siły przez to wszystko. Jęknął i złapał się za brzuch. Nie odwracając się już, pobiegłam w prawą stronę. Biegłam najszybciej jak mogłam przez ciemny, długi korytarz. Ledwo było tu cokolwiek widać. Zobaczyłam na końcu korytarza wysokie i szerokie drzwi. Podbiegłam do nich i zaczęłam ciągnąć za klamkę. Otworzyły się, a ja wbiegłam do pomieszczenia. Była to kuchnia, ładna, zadbana. Zauważyłam następne drzwi. Szarpnęłam za klamkę, ale nie chciały się otworzyć, musiały być zamknięte na klucz. Nagle usłyszałam kroki. Czułam się jak w najgorszym horrorze. Serce zaczęło mi bić niewyobrażalnie szybko. Wciągnęłam oddech i zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu jakiegoś noża. Nigdzie go nie było. Nagle drzwi się otworzyły i byłam pewna, że to wszedł Jackson. Nie patrzyłam na niego, tylko nadal szukałam. Zobaczyłam nieduży nóż. Wzięłam go do ręki, ale poczułam oddech na szyi. Zaczęłam drżeć i moja jedyna broń wypadła mi z rąk. Czułam, że to już koniec.
- Nie-e-e-e, pro-o-o-oszę-ę - wyjąkałam drżącym głosem. Wtedy on złapał mnie za ręce i mocno szarpnął nimi do tyłu. Strach opanował całe moje ciało. Nie potrafiłam zrobić żadnego ruchu, nawet najmniejszego. Jakbym była sparaliżowana. Wewnętrznie krzyczałam.
- Myślałaś, że uciekniesz? - zaśmiał się szyderczym głosem, a ja drżałam. - Po powrocie czeka cię kara. Im bardziej będziesz teraz próbowała coś kombinować, tym będzie gorzej. Idziemy do tej cholernej łazienki - powiedział ostro trzymając moje obie ręce. Cholernie się bałam. W końcu doszliśmy pod dębowe drzwi. Otworzył je, wepchnął mnie tam i zamknął na klucz. - Tylko szybko.
Łazienka była ładna, wanna, prysznic, toaleta, umywalka, nawet pralka. Podeszłam powoli do lustra, które znajdowało się nad umywalką. Spojrzałam w nie. Wyglądałam jak siedem nieszczęść. Rozmazany makijaż, włosy poplątane i sterczące na wszystkie strony... Odkręciłam wodę i obmyłam całą twarz. Pod umywalką znajdowała się szafka. Otworzyłam ją. Była tam szczotka, grzebień i kosmetyki.
- Tam masz w szafce kosmetyki, umaluj się ładnie. Wychodzimy na miasto, musisz jakoś wyglądać - usłyszałam głos za drzwiami. "Na miasto? Może spotkam kogoś znajomego! Przecież San Antonio nie jest takie wielkie..." Najpierw rozczesałam włosy. Przyszło mi to z trudem, bo w niektórych miejscach były porzepiane na amen. Gdy już je ogarnęłam zaczęłam się malować. Użyłam tylko pudru, korektora i tuszu do rzęs. Znalazłam tam jeszcze malinowy błyszczyk, którym pomalowałam usta. Przyjrzałam się sobie. Wyglądałam okej. Odłożyłam wszystko na miejsce.
- Ju-uż skończyłam - powiedziałam, próbując, aby mój głos nie drżał. Wtedy on otworzył drzwi i zilustrował mnie od góry do dołu.
- Ślicznie - uśmiechnął się szczerze i dał mi buziaka w policzek. Skrzywiłam się, ale nic nie powiedziałam. - Żadnych numerów, pamiętaj - szepnął mi do ucha i łapiąc za rękę, prowadził przez korytarz. Doszliśmy do tej kuchni i otworzył kluczykiem drzwi, które prowadziły na świat. Zamrugałam kilka razy oczami, żeby przyzwyczaić się do jaskrawego słońca. Gdy już mi się to udało byłam w szoku. Zobaczyłam kobiety ubrane w jakieś czerwone swetry, czarne spódnice z zielonymi paskami na dole, też zielone chusty naokoło szyi i czarne kapelusze na głowie. Miały długie czarne włosy zaplecione w dwa warkocze, a na ich nogach znajdowały się czarne klapki. "Wtf?"
- Gdzie my jesteśmy? Wywiozłeś mnie do innego miasta w Teksasie, tak? - syknęłam. Nie wiedziałam, że po tym wszystkim będzie mnie na to stać.
- W Teksasie? - powiedział i zaczął się śmiać. - Wolne żarty - pociągnął mnie za rękę mocniej, dając do zrozumienia, że mam za nim iść.
- To gdzie? - zapytałam, nie dając za wygraną. Trochę się wystraszyłam tym co mogę usłyszeć.
- Jakby ci tu powiedzieć delikatnie...
- Prosto z mostu! - krzyknęłam odrobinę za głośno. Kilka osób się na nas spojrzała z dziwnymi minami.
- Zamknij się. Oni i tak nie zrozumieją cię, a tylko przyniesiesz mi wstyd.
- Nie zrozumieją? To gdzie ty mnie wywiozłeś? - wysyczałam przez zaciśnięte zęby. - Poza Amerykę, tak?
- Spokojnie, jesteśmy tylko w Boliwii - odpowiedział jak gdyby oznajmiał, że dziś będzie ładna pogoda. Poczułam jak gdyby ktoś przywalił mi czymś w głowę.
- W Boliwii? - pisnęłam przerażona. Z geografii byłam dobra, więc dobrze wiedziałam, że ten kraj znajduje się w Ameryce Południowe, obok Brazylii.
- Tak. Jeszcze jakieś pytania?
- Dlaczego akurat tu?
- Bo tu nikt cię nie znajdzie? - odpowiedział chyba zirytowany moimi pytaniami. Serce podeszło mi do gardło i gwałtownie się zatrzymałam.
- Austin mnie znajdzie! - krzyknęłam.
- Taaa, oczywiście. Ten laluś? Nawet śpiewać nie umie, tylko piszczy - powiedział, a ja cała poczerwieniałam ze złości.
- Mnie sobie możesz obrażać, al odwal się od mojego chłopaka! - krzyknęłam i dałam mu z liścia w policzek. Pierwszy raz mu się sprzeciwiłam. Nigdy tego nie robiłam. On złapał się za policzek i spojrzał na mnie ze wściekłością w oczach. Wtedy podbiegli do nas dwaj mężczyźni i jeden złapał mnie za dwie ręce, biorąc je do tyłu. Drugi spojrzał na Jacksona.
- Estás bien? - powiedział. Od razu się skapnęłam, że to po hiszpańsku, bo jeszcze w Manchesterze uczyłam się tego języka przez pierwszą liceum. Coś tam umiałam, więc zrozumiałam, że pyta czy nic nie jest Jacksonowi.
- No, gracias - odpowiedział chłopak, a ja otworzyłam szeroko oczy. "No tak, przecież musiał się nauczyć hiszpańskiego, że by tu przyjechać. Chciałam zrobić "facepalm'a", ale przypomniałam sobie, że trzyma mnie ten jeden facet, za pewne policjant. - Se puede dejarla ir, puedo manejarlo - rzekł patrząc na drugiego policjanta, tego, który mnie trzymał. Tego akurat nie zrozumiałam, ale facet mnie puścił i odeszli, więc mogłam się domyślić, że powiedział, że da sobie radę. "Serio za takie coś mogli mnie przymknąć?" pytałam siebie. "No tak... To Boliwia. Tu są podobne prawa do tych, np. w Arabii, że mężczyzna ma dużo większe prawa niż kobieta i on może ją uderzyć, a ona za to może iść do więzienia..." - Nie martw się, skarbie, w domu się policzymy - uśmiechnął się sztucznie. Przeraziłam się. Jack złapał mnie za rękę mocno i szliśmy dalej przez miasto. Po kilkudziesięciu metrach dotarliśmy do jakiegoś jarmarku. Były tu bardzo dużo straganów z przeróżnymi rzeczami, od jedzenia do ubrań.
- Co my tu robimy? - odezwałam się.
- Pozwoliłem ci się odezwać, suko? - rzekł takim zimnym tonem, że już nie miałam zamiaru nic więcej mówić. - Możesz coś sobie wybrać z tych ubrań - pokazał ręką na ubrania wokół nas. Były to spódnice do kostek, swetry, chusty, kapelusze, suknie do ziemi lub bluzki z długim rękawem. Żadnej pary spodni. Nie miałam zamiaru chodzić w spódnicach do ziemi... - A raczej nie możesz, a musisz. Dzisiaj wieczorem idziemy na potańcówkę - rzekł, a mi zabrakło powietrza. "Co?" - Musisz wybrać którąś z sukni, ponieważ u nas w domu są tylko te czarne - miał obojętną minę. "Wolałabym zdecydowanie te czarne niż jakąś do ziemi..." "Chociaż w dupie to mam jak będę wyglądać." - Ciągnął mnie do coraz to innych sukni. W pewnym momencie zabrakło mi oddechu. Zobaczyłam najpiękniejszą suknię na świecie! Niebieska, do ziemi, z różnymi zdobieniami.


Stałam przed nią minutę, może dwie.
- T-ta jest ładna - wydukałam, bojąc się, że zaraz coś zrobi. Podszedł do niej i dotknął materiału.
- Więc bierzemy. Będziesz wyglądała w niej jak księżniczka - powiedział, uśmiechając się, a mnie zemdliło. Mogłam nie stać przed nią. Będę wyglądała za dobrze, dla niego. Podał ją sprzedawcy, ten powiedział cenę i zapakował. - Teraz wybierzesz sobie buty i jakąś biżuterię - pociągnął mnie za rękę. Szłam posłusznie i obserwowałam cały jarmark. Było ty tak kolorowo! Gdybym tu była na wakacjach, a nie uprowadzona...

*2 godziny później*
Nareszcie wróciliśmy... Już mi się tam nudziło, ale Jackson tylko na mnie warczał, gdy chciałam coś powiedzieć. Niestety, a może i stety, bo mówił, że w domu będę miała karę... Nie miałam żadnej okazji do ucieczki. Nadal czuję się poniżona, tym, co zrobił mi przed wyjściem...
- Mamy jeszcze czas do wieczora - powiedział i uśmiechnął się złowrogo. Ciarki mi przeszły po plecach. Zaczął się do mnie zbliżać. Naparł na mnie całym ciałem i zaczął całować moją szyję. Chciałam się wyrwać, ale popchnął mnie na ścianę i przygwoździł moje nadgarstki do ściany. Gdy chciał zdjąć mi bluzkę usłyszałam moje wybawienie - dzwonek do drzwi. Serce zaczęło mi bić normalnie, puścił mnie. - Kurwa mać - syknął. - Nie ruszaj się stąd - i poszedł. Było tak blisko, żeby kolejny raz to zrobił. Łzy napłynęły mi do oczu. Wiedziałam, że teraz zamyka on drzwi z korytarza do kuchni i te drugie na klucz, więc tak nie miałam szans. Wbiegłam do łazienki i zamknęłam się od środka. Nie myśląc, co robię, wzięłam szczotkę z szuflady pod umywalką i uderzyłam nią w lustro. Rozbryzgało się na malutkie kawałeczki. Podeszłam do nich i kucając, znalazłam kawałek lustra odpowiedniej wielkości. Usiadłam na podłodze i podwinęłam rękawy w bluzie. Przejechałam szkłem po ręku, poziomo.
- Ała - syknęłam z bólu, jednak to nie powstrzymało mnie nad dalszym cięciem. Po chwili miałam już cały rząd kresek przecinających moją skórę. Krew zaczęła mi wypływać, a ja czułam się błogo. Nie czułam bólu psychicznego, tylko fizyczny.
- Julie! - "Pierwszy raz powiedział do mnie po imieniu" pomyślałam i uśmiechnęłam się szyderczo. - Otwórz! Słyszysz?! Co ty tam robisz?! - krzyczał, a ja oparłam się o wannę i obserwowałam krew, która powoli wypływała z moich ran i kapała na podłogę i moje spodnie. - Zaraz wyważę drzwi i wtedy się policzymy! - jego ton głosu był taki zimny, że gdyby nie to, że zajęłam się obserwowaniem mojej ręki to bym się wystraszyła. Po chwili poczułam się słabo i zaczęłam widzieć przez mgłę. Potem odpłynęłam...

*******************************************************************************************
To jednak jest ostatni rozdział w tym roku :( I dlatego starałam się napisać jak najdłużej. Mam co do niego średnie odczucia, nie podoba mi się za bardzo... Ale opinię zostawiam Wam. A no i mam taką prośbę, jeżeli już komentujecie to powiedzcie coś więcej o rozdziale, a nie tylko "Fajny, kiedy next?", bo to tak smutno, że ja się produkuje, a ktoś napisze 3 słowa:( Do następnego ♥

środa, 24 grudnia 2014

INFORMACJA

Hej skarby moje ♥
Niestety nie uda mi się dodać rozdziału przed świętami, a bardzo chciałam :( Mam napisany w połowie. Obiecuję, że jutro lub pojutrze dodam ♥ I potem jeszcze jeden przed Sylwestrem. To będą ostatnie w tym roku :)
A więc z okazji świąt chciałam życzyć Wam zdrówka, szczęścia, uśmiechu, dużo prezentów, dobrych ocen, kochanego chłopaka, samych prawdziwych przyjaciół, spotkania swoich idoli i czego sobie tylko zażyczycie. Mam nadzieję, że kiedyś tam spotkamy się na koncercie Austinka i się poznamy wszystkie ♥♥
Dziękuję, że czytacie mojego bloga, za wyświetlenia, komentarze. A tu nasz słodziak, kocham ♥


sobota, 13 grudnia 2014

Rozdział XVI

 PROSZĘ WSZYSTKICH CZYTAJĄCYCH SKOMENTOWAĆ TEN ROZDZIAŁ, CHOCIAŻBY KROPKĄ. CHCĘ WIEDZIEĆ ILE OSÓB TO CZYTA. ♥
 
*Perspektywa Austin'a*
Czekałem już godzinę na Julie, a jej nadal nie było. Postanowiłem do niej zadzwonić. Pierwszy sygnał... drugi... trzeci... czwarty... piąty... "Hej, tu Julie. Nie mogę odebrać telefonu. Napisz sms'a, a ja oddzwonię" odzywa się głos mojej ukochanej. To niestety tylko poczta. Dzwoniłem kilka razy, ale nic. "Może zadzwonię do Rose..." Jak pomyślałem, tak zrobiłem.
- Halo? - odezwała się dziewczyna.
- Cześć, Rose. Nie ma może u ciebie Julie?
- Hej, nie ma... a miała być?
- Nie. Miałam przyjść do mnie ponad pół godziny temu, a jeszcze jej nie ma... Może coś się stało?
- A może po prostu spotkała kogoś znajomego i ci zapomniała o tym powiedzieć? - zasugerowała.
- Sama wiesz, że Jul taka nie jest... Może poszłabyś do niej do domu sprawdzić? Może tam jest? - zapytałem pełny nadzieji.
- Okej. Zaraz odzwonię - powiedziała i się rozłączyła.

*2 godziny później*
Julie nadal nie ma... Jej mama powiedziała, że ponad godzinę temu wyszła z domu. Postanowiliśmy wraz z Rosalie i mamą mojej dziewczyny jej poszukać. Zaczęliśmy od najbliższych kawiarni, barów, parków. Niestety nigdzie jej nie było. Po 3 godzinach poszukiwań wróciliśmy do domu państwa Grande. Martwiłem się i to bardzo. "Co się z tobą dzieje, Julie?" Pani Grande postanowiła zadzwonić do męża i go poinformować o tym. Po rozmowie powiedziała nam, że zwolni się on z pracy i zaraz do nas dołączy.
- Trzeba iść z tym na policję... - powiedziała Rose.
- Zgadzam się - przytaknęła pani Sophie. - Ale poczekajmy na mojego męża. - Rose i pani Sophie wyglądały źle. Zapłakane oczy, drżące ręce...
Po około 20 minutach przyjechał pan Patric. Jego żona powiedziała mu o pomyśle z policją.
- Nie... to bez sensu. Oni przyjmuję zgłoszenia o zaginięciu dopiero po 48 godzinach... - odpowiedział jej.
- To nie traćmy czasu i ruszajmy w poszukiwaniu po całym Texasie. Chociażby miało to zająć dużo czasu - powiedziałem zdenerwowany własną bezsilnością.
- Racja - pan Patric przyznał mi rację.
- Zadzwonię po resztę moich przyjaciół i się rozdzielimy. Może państwo pojadą razem, ja z Rose i Alex'em, a David z Caroline?
- Dobry pomysł. To dzwoń po nich, a my już ruszamy. Lily u sąsiadki, tak? - zapytał pani Sophie.
- Tak. I niech tam zostanie na razie, nie będziemy ją męczyć długimi jazdami - odpowiedziała.
"Skarbie, gdzie jesteś?"

*2 tygodnie później*
Nie znaleźli jej... Policja szukała w całym Teksasie i ani śladu Julie. Kilka dni temu zaczęli szukać w całej Ameryce... Codziennie wstaję rano i nie wychodzę z domu. Bez niej nic nie ma sensu. Mama mojej ukochanej jest w gorszym stanie. Codziennie płacze i jest po prostu załamana. "Julie wracaj w tym momencie do nas! Potrzebujemy cię... A na pewno ja potrzebuje..." Miałem dość tej bezsilności. Płakałem bez ustanku. Fani myślą, że jestem chory i dlatego siedzę w domu. I niech tak myślą. "Nie wyjdę stąd dopóki nie usłyszę jakiejś wiadomości o niej... Dopóki ona nie wróci..." stałem opierając się czołem o szybę, a łzy mi ciekły jak woda w strumieniu.



 "Jeśli w ogóle wróci..." Szybko przegoniłem tę myśl z głowy i wytarłem łzy. Zszedłem powoli schodami na dół, do kuchni.
- Siadaj, słonko i zjedz coś w końcu. Julie wróci, obiecuję ci to - powiedziała moja mama, gdy usiadłem przy stole. Wziąłem do ręki widelec i zacząłem grzebać w jedzeniu. Spojrzałem na nią zapłakanymi oczami, a ona wstała i podeszła do mnie. Przytuliła mnie, a ja mocno się w nią wtuliłem. Teraz już pozwoliłem łzą lecieć.
- A jak nie wróci? - zapytałem patrząc jej w oczy.
- Wróci. A teraz jedz - rzekła odchodząc i patrząc na mnie ze smutkiem. "Tylko tak myślisz..." Zjadłem to, co miałem na talerzu, ociągając się. Wstałem i wstawiłem talerz do zmywarki po czym poszedłem powtórnie do swojego pokoju. Wziąłem do ręki gitarę i zacząłem grać i śpiewać piosenkę, którą dla niej napisałem 2 tygodnie temu. Właśnie wtedy, co miała do mnie przyjść miałem jej ją pokazać...

*Tekst piosenki*
Don't the water grow the trees
Don't the moon pull the tide
Don't the stars light the sky
Like you need to light my life
If you need me anytime
You know I'm always right by your side
See I've never felt this love
You're the only thing that's on my mind

You don't understand how much you really mean to me
I need you in my life
You're my necessity
But believe me that you're everything
That just makes my world complete
My love is clear the only thing I've ever seen

You're all I ever need
Baby you're amazing
You're my angel come and save me
You're all I ever need
Baby you're amazing
You're my angel come and save me


Don't the water grow the trees
Don't the moon pull the tide
Don't the stars light the sky
Like you need to light my life

We can do anything we life
I know we both can get it right tonight
You got your walls built up high
I can tell by looking in your eyes

You don't understand how much you really mean to me
I need you in my life
You're my necessity
But believe me that you're everything
That just makes my world complete
And my love is clear the only thing I've ever seen

You're all I ever need
Baby you're amazing
You're my angel come and save me
You're all I ever need
Baby you're amazing
You're my angel come and save me

When it comes to you
Baby I'm addicted
You're like a drug, no rehab can fix it
I think you're perfect baby even with your flaws
You ask what I like about you
Ooh, I love it all
When it comes to you
Baby I'm addicted
You're like a drug, no rehab can fix it
I think you're perfect even with your flaws
You ask what I like about you
Ooh, I love it all

You're all I ever need
Baby you're amazing
You're my angel come and save me
You're all I ever need
Baby you're amazing
You're my angel come and save me

You're all I ever need
Baby you're amazing
You're my angel come and save me
You're all I ever need
Baby you're amazing
You're my angel come and save me


*Tłumaczenie*
Woda nie rośnie na drzewach
Księżyc nie gaśnie
Gwiazdy nie świecą na niebie
Tak jak próbujesz rozpalić moje życie
Jeśli potrzebujesz mnie na jakiś czas
Wiedz, że jestem zawsze przy Tobie
Widzisz, że nigdy nie czułem tej miłości
Jesteś tą jedną rzeczą, która jest w mojej głowie

Nie rozumiesz ile naprawdę dla mnie znaczysz
Potrzebuję Cię w moim życiu
Jesteś moją potrzebą
Ale uwierz mi że jesteś wszystkim
Tylko to czyni mój świat lepszym
Moja miłość jest czysta jedną rzecz kocham

Jesteś wszystkim czego kiedykolwiek potrzebowałem
Kochanie jesteś niesamowita
Jesteś moim aniołem, który przychodzi i ratuje mnie
Jesteś wszystkim czego kiedykolwiek potrzebowałem
Kochanie jesteś niesamowita
Jesteś moim aniołem, który przychodzi i ratuje mnie

Woda nie rośnie na drzewach
Księżyc nie gaśnie
Gwiazdy nie świecą na niebie
Tak jak próbujesz rozpalić moje życie

Możemy zrobić wszystko, my żyjemy
Wiem że oboje możemy robić to dobrze dzisiejszej nocy
Ty masz swoje wysokie ściany
Mogę mówić, patrząc w twoje oczy

Nie rozumiesz ile naprawdę dla mnie znaczysz
Potrzebuję Cię w moim życiu
Jesteś moją potrzebą
Ale uwierz mi że jesteś wszystkim
Tylko to czyni mój świat lepszym
Moja miłość jest czysta jedną rzecz kocham

Jesteś wszystkim czego kiedykolwiek potrzebowałem
Kochanie jesteś niesamowita
Jesteś moim aniołem, który przychodzi i ratuje mnie
Jesteś wszystkim czego kiedykolwiek potrzebowałem
Kochanie jesteś niesamowita
Jesteś moim aniołem, który przychodzi i ratuje mnie

Kiedy to przychodzi to Ciebie
Kochanie jestem uzależniony
Jesteś jak narkotyk, żaden odwyk nie może tego naprawić
Myślę że jesteś idealna kochanie nawet z twoimi wadami
Pytasz co lubię w tobie
Ohh kocham to wszystko
Kiedy to przychodzi do Ciebie
Kochanie, jestem uzależniony
Jesteś jak narkotyk, żaden odwyk nie może tego naprawić
Myślę że jesteś idealna kochanie nawet z twoimi wadami
Pytasz co lubię w tobie
Ohh kocham to wszystko

Jesteś wszystkim czego kiedykolwiek potrzebowałem
Kochanie jesteś niesamowita
Jesteś moim aniołem który przychodzi i ratuje mnie
Jesteś wszystkim czego kiedykolwiek potrzebowałem
Kochanie jesteś niesamowita
Jesteś moim aniołem który przychodzi i ratuje mnie

Jesteś wszystkim czego kiedykolwiek potrzebowałem
Kochanie jesteś niesamowita
Jesteś moim aniołem który przychodzi i ratuje mnie
Jesteś wszystkim czego kiedykolwiek potrzebowałem
Kochanie jesteś niesamowita
Jesteś moim aniołem który przychodzi i ratuje mnie.


Odłożyłem gitarę i rzuciłem się na poduszkę, płacząc. "Dlaczego to przytrafiło się akurat nam? Dlaczego nie wiem, gdzie ona jest? Dlaczego nie wiem co się z nią dzieje? Dlaczego nie poszedłem po nią tego feralnego dnia?" te i inne pytania zadawałem sobie od dwóch tygodni. Ta cholerna bezradność jest najgorsza. Gdy wiesz, że nie możesz nic zrobić, chociaż tak bardzo byś chciał. Gdy się kogoś kocha to każda minuta bez niego jest jak najgorsze piekło, a co dopiero 2 tygodnie. Te cholerne 14 dni, przez które nie widziałem jej najpiękniejszego na świecie uśmiechu, jej cudownych niebieskich oczu, w których pojawiały się iskierki, jej słodkich, malinowych ust, jej nosa, którego słodko marszczyła, gdy się nad czymś zastanawiała... Nie mogłem pobawić się jej pięknymi, blond włosami, nie mogłem jej pocałować, popatrzyć jej w oczy, przytulić ją, usłyszeć jej piękny, melodyjny głos... Nie mogłem nic!

*************************************************************************************************
Hej misie :* Wiem, że krótki, ale chciałam go dodać jeszcze w tym tygodniu, a nie wiem czy, by mi się udało. Poza tym akurat ten jedyny rozdział jest z perspektywy Austin'a, raczej już takich nie będzie.
Tak jak napisałam na górze proszę wszystkich o komentarze :*

niedziela, 7 grudnia 2014

Rozdział XV

*Kilka dni później*
Poczułam ciepło na twarzy. To promienie słońca, które nieproszone wdarły się przez okno. Otworzyłam oczy i uśmiechnęłam się, tak po prostu.
Kilka dni temu miałam randkę z Austin'em z okazji moich urodzin. Było wspaniale. Pojechaliśmy na plażę na St. Cleant'a. Austin rozłożył tam koc i postawił wokół świece. Było bardzo romantycznie. Dał mi wielkiego misia, który miał w ręku czerwoną różę. Spędziliśmy fantastyczny wieczór.
Gdy skończyłam wspominać podniosłam Iphone'a ze stolika nocnego i spojrzałam na godzinę. "Co?! Już 12?! Jak to możliwe? No cóż trochę sobie pospałam..." Przeciągnęłam się i wstałam z łóżka. Weszłam do garderoby i wybrałam outfit na dziś.


Wyjęłam tej czystą bieliznę i poszłam do łazienki. Wzięłam krótki, orzeźwiający prysznic i umyłam włosy. Po wyjściu wysuszyłam je, szczepiłam w wysokiego kucyka, umyłam zęby, nasmarowałam się kokosowym balsamem, ubrałam się i zrobiłam lekki makijaż. "Chyba wyglądam okey" stwierdziłam patrząc w lustro.  Wychodząc z łazienki poczułam jakiś ładny zapach. Zeszłam na dół i ujrzałam moją rodzinkę i Katy siedzącą przy stole i jedzącą obiad. Harry zaś biegał wokół stołu. Zaśmiałam się widząc go.
- Śpiąca królewna wstała - powiedziała moja mama i wtedy wszyscy skierowali wzrok na mnie, a ja się do nich uśmiechnęłam.
- Witaj rodzinko - nałożyłam sobie obiadu i siadłam na wolnym miejscu.
- Julie, pamiętasz, że dzisiaj wraz z Amy wracamy do domu? - powiedziała Katy. Wyczułam w jej głosie smutek.
- Co? Dzisiaj? Kompletnie o tym zapomniałam! - uderzyłam się z otwartej ręki w czoło. - Dlaczego nie możecie zostać jeszcze kilka dni? - zrobiłam smutną minę.
- Sama wiesz, że Amy musi jechać do cioci, na wieś, bo jej rodzice wyjeżdżają na miesiąc i nie będzie sama w domu... - skrzywiła się.
- A no tak, szkoda - powiedziała i zabrałam się do jedzenia, na które już nie miałam ochoty.

*4 godziny później*
- Tak, ja też będę bardzo tęsknić - powiedziałam przytulając Amy. W oczach pojawiły mi się łzy. Dałam jej jeszcze buziaka w policzek i patrzyłam jak dziewczyny odchodzą do odprawy, machając mi. Poszłyśmy z mamą, Rose i Lily do samochodu. Po 20 minutach byłyśmy już w domu. Położyłam się na łóżku i przeglądałam telefon. Weszłam na instagrama, facebooka. Popisałam ze starymi znajomymi. Nagle na ekranie wyświetliło mi się:

Uśmiechnęłam się do zdjęcia i nacisnęłam "odbierz".
- Hej, misiu - powiedziałam na powitanie, starając się, abym brzmiała wesoło
- Hej, kochanie... Coś się stało? - zapytał, za pewne wyczuwając smutek w moim głosie.
- Pół godziny temu wróciliśmy z lotniska - teraz już nawet nie udawałam szczęśliwej.
- A no tak... dziś dziewczyny miały wyjechać... Na pocieszenie może się spotkamy? - zaproponował na co uśmiech sam się wkradł na moją twarz.
- Jak najbardziej.
- Mam nadzieję, że uda mi się poprawić ci humor - rzekł seksownym, niskim głosem.
- Też mam taką nadzieję - rozmarzyłam się.
- To ubieraj się i przychodź, do zobaczenia, skarbie .
- Do zobaczenia - zakończyłam rozmowę i chowając  Iphone'a do kieszeni wyjęłam z garderoby czarną bluzę adidasa. Założyłam ją na siebie, bo przez okno zauważyłam, że mocno wieje, choć był środek lata. Zeszłam na dół i poinformowałam rodziców, że idę do Austin'a.
Tak swoją drogą to przedwczoraj poznałam jego mamę. Jest wspaniałą kobietą! Bardzo troszczy się o chłopaka. Miło mi się z nią rozmawiało i wydaje mi się, że ona też mnie polubiła, a przynajmniej mam taką nadzieję.
 Założyłam air maxy i wyszłam z domu. Szłam przez park. Co jakiś czas mijałam zakochane pary, rodziny z dziećmi, starsze panie. Gdy wyszłam z parku poczułam jakby ktoś mnie śledził. Spięłam się trochę i przyśpieszyłam kroku. Przechodziłam obok jakiejś uliczki i po chwili poczułam ciągnięcie do tyłu, a potem ogromny ból i była już tylko ciemność...

Obudziłam się. Czułam ból, wielki ból z tyłu głowy. Chciałam pomasować tam, gdzie mnie bolało, lecz nie mogłam ruszyć ręką dalej niż 3 centymetry .Miałam też coś wepchnięte do ust.  Natychmiast otworzyłam oczy i zobaczyłam szary, brudny sufit. Próbowałam poruszyć drugą ręką, ale też była przywiązana, prawdopodobnie do ramy od łóżka. Z nogami było to samo? "Gdzie ja do cholery jestem?"
- O widzę, że księżniczka się obudziła - usłyszałam głos. Po chwili poczułam, że mi słabo, bo uświadomiłam sobie do kogo ten głos należy. Udało mi się obrócić głowę w lewo i zobaczyłam JEGO. Serce zaczęło mi bić bardzo szybko. Podszedł do mnie i wyjął mi z buzi, jak się okazało jakąś szmatę.
- Ja-Ja- Ja-Jackson? - wydukałam drżącym głosem.
- Tak, koteczku. To ja we własnej osobie - ukłonił mi się i zaczął się śmiać szyderczo. Zaczęłam cała drżeć.
- Cz-cz-czego chcesz?
- Nie bój się mnie - zaczął mnie głaskać po policzku. Zrobiło mi się niedobrze i zaczęłam ruszać głową na wszystkie możliwe strony, żeby tylko nie mógł mnie dotknąć. - Ty suko! Co ty sobie wyobrażasz?! - krzyknął i mnie spoliczkował. Poczułam ostre pieczenie na policzku. Łzy naszły mi do oczu. - Zapamiętaj na zawsze, że mam prawo cię dotykać kiedy chce, bo należysz do mnie.
- Dlaczego mnie porwałeś? - powiedziałam. - Co ja ci takiego zrobiłam?! - krzyknęłam i się rozpłakałam.
- Myślałaś, że cię zostawię? Że zapomnę? To, że ty ode mnie uciekłaś nie znaczy, że ja nigdy cię nie znajdę.
- Jesteś psychiczny! - wykrzyczałam nadal płacząc.
- Nie, po prostu cię kocham i chcę, żebyś ty też mnie kochała.
- I dlatego mnie przywiązałeś i uderzyłeś czymś w głowę?
- Przykro mi, ale to było konieczne. A teraz siedź cicho, bo muszę wyjść - zakomunikował i wyszedł drzwiami, które znajdowały się na przeciw mnie. "Dlaczego?" zapytałam siebie w myślach i ryczałam dalej.

*Flashback*
- Julie, ubieraj się - rozkazał mi Jackson, gdy pod drzwi podjechał Thomos, nasz kierowca. Posłusznie zrobiłam co kazał i wyszliśmy z domu. Po przyjechaniu we właściwe miejsce skierowaliśmy się do drzwi. Po chwili otworzyła nam Avetta, gosposia Richard'a. Od razu po wejściu zdjęliśmy płaszcze i udaliśmy się do stołu. Uśmiechałam się sztucznie do wszystkich.
- Muszę iść siku - szepnęłam Jacksonowi na ucho na co on kiwnął głową.
- Tylko żadnych numerów, bo wiesz co cię czeka w domu - ścisnął mnie mocno za rękę, którą trzymałam na kolanie. Cholernie zabolało.
- Oczywiście. To ja idę - zakomunikowałam i wstałam od stołu. Skierowałam się w stronę toalet.
- Ooo, Julie! Dawno się nie widziałyśmy - odwróciłam się i zobaczyłam średniego wzrostu blondynkę o krępej budowie, z burzą loków na głowie.
- Cześć Elizabeth, to prawda, ale wiesz... praca i tak dalej - skłamałam, przytulając ją na powitanie. Kątem oka spostrzegłam, że Jackson nas obserwuje, spięłam się.
- Rozumiem. Sama przecież pracuję - powiedziała i nagle zaczęła przyglądać się mojej twarzy. Co ty masz na policzku? - "Jeszcze tego brakowało..."
- Co? - udawałam, że nie wiem o co chodzi i złapałam się za polik, żeby zakryć szramę. "Przecież użyłam tyle pudru..." Zauważyłam, że Jackson wstał od stołu i zaczął iść w naszą stronę. "O nie."
- Nie udawaj, masz jakiś duży ślad. Co ci się stało? - zapytała i w tym momencie podszedł do nas mój chłopak.
- Witaj Elizabeth - uśmiechnął się sztucznie. - Mogę porwać moją dziewczynę na chwilę?
- Oczywiście - uśmiechnęła się do niego. - Jeszcze dokończymy tę rozmowę - spojrzała na mnie i pogroziła mi palcem. Uśmiechnęłam się bladą.
- Chodź, kochanie, do łazienki. Tam będzie ciszej - rzekł Jack i pociągnął mnie za rękę do toalet. Wiedziałam już co się stanie. Gdy już byliśmy w środku zaczął mi się przyglądać, a dokładniej mojemu polikowi. - Ty jakaś tępa jesteś?! - powiedział gestykulując rękami. - Dlaczego nie zakryłaś tego do końca?! Ty głupia szmato! - krzyknął i dostałam w twarz z "liścia". Uderzenie było tak silne, że aż upadłam na podłogę. - Suka niewdzięczna! - pochylił się nade mną i tym razem dostałam z pięści. Krew mi poleciała z nosa. - Mam cię dość - zaczął mnie kopać. Nie mogłam nic zrobić. Gdy obraz przed oczami zaczął mi się zamazywać usłyszałam pisk i trzaskanie drzwi, a po chwili okropny. Po chwili do łazienki wbiegła ochrona i ludzie. Zaczęli się mi przyglądać, a niektórzy nade mną pochylać. Usłyszałam, że ktoś zadzwonił na pogotowie. Oczy mi się już zamknęły. Chwilę przed odpłynięciem usłyszałam jeszcze głos Elizabeth:
- Julie! Nie zasypiaj, proszę!

*End of flashback*

Trafiłam do szpitala i jak się później okazało, Jackson'a zabrała policja i trafił do więzienia, bo na światło dzienne wyszły też wszystkie jego kradzieże i pobicia. Wtedy nareszcie zakończyły się moje męki. Rodzice, gdy się dowiedzieli, że mnie bił załamali się. Uważali, że to ich wina, bo nic nie zauważyli, a ja im nie powiedziałam, bo po prostu Jack by mnie pewnie zabił, gdyby się dowiedział. Tak miałam każdego dnia. Bił mnie za każde słowo, które go irytowało albo, gdy nie miał się na czym wyżyć. Ale nigdy nie posunął się do tego, co zrobił tamtego wieczora. Gdy jeszcze z nim byłam cięłam się każdej nocy. To mi pomagało. Dzięki bólowi nie myślałam o nim... Po wyjściu ze szpitala wróciłam do domu. Więc dlaczego chłopak uważa, że od niego uciekłam? Pisał on do mnie z więzienia tysiące listów. Żadnego nigdy nie otworzyłam tylko wszystkie od razu paliłam. Po wszystkim Rose mi bardzo pomogła i też winiła siebie, że niczego się nie domyślała. Elizabeth zaś wyjechała kraju, ponieważ skończyła 18 lat i w Norwegii znalazła sobie świetną pracę. Od kiedy wyjechała nie miałam z nią kontaktu... nigdy.  To wszystko działo się rok temu, a mimo to pamiętam wszystko jakby to działo się wczoraj, Teraz te wspomnienia wróciły. Kilka dni lub tygodni temu musiał wyjść z więzienia i mnie znaleźć. Wiedziałam do czego Jackson jest zdolny i jak teraz będzie wyglądało moje życie, choć nawet nie przypuszczałam, że będzie, aż tak źle.

**********************************************************************************************
Za pewne nie spodziewaliście się takiego obrotu spraw i na to liczyłam c: Trochę dramatu musi być ;D Ten rozdział dedykuję mojej kochanej Wiktorii, która miała wczoraj urodziny, ale nie zdążyłam wczoraj go dodać:( ♡ Najlepszego kochana i dziękuję za wsparcie i motywację ♡ Kocham Was wszystkich ♥♥

środa, 3 grudnia 2014

Rozdział XIV

Usłyszawszy te słowa zamarłam.
- Wszystkiego Najlepszego, Julie!!! - usłyszałam głośny krzyk z różnych stron. Po chwili zapaliło się światło. Nie mogłam uwierzyć w to co widzę. Dwa metry przede mną stał Austin, a obok niego Rose i reszta moich przyjaciół. Przetarłam oczy, żeby się upewnić, że nie mam zwidów. Rozejrzałam się wokół. Wszędzie ktoś stał, znajomi i nie znajomi. Austin, Rose, Katy, Amy, Caroline, Alex i David podeszli do mnie. Patrzyłam się na nich wielkimi oczami.
- Podobała ci się niespodzianka, kochanie? - zapytał mój chłopak uśmiechając się słodko.
- Ale... jak to... jak wy to zrobiliście...? Przecież... - nie mogłam wypowiedzieć sensownego zdania. Nadal nie rozumiałam jak oni to zrobili. - Rose, Amy,  Katy wy miałyście być na imprezie u Victorii...
- Serio myślisz, że byśmy poszły bez ciebie na jakąkolwiek imprezę? To było kłamstwo, nie ma żadnej imprezy u Victorii - zaśmiała się Rose, a ja nie mogłam się uśmiechnąć. Mój strach jeszcze nie uciekł. Wzruszyłam ramionami.
- Może lepiej ci wszystko opowiem? - Austin spojrzał mi w oczy, a ja pokiwałam głową. Oczy wszystkich były skierowane na nas. - To tak. Kilka dni temu siedzieliśmy wszyscy razem i próbowaliśmy wymyślić jakąś super niespodziankę. Rose jakoś przypadkiem powiedziała, że lubisz horrory i w ogóle straszne rzeczy. Ale Katy i Amy powiedziały też, że zawsze marzyłaś, żeby twoje osiemnaste urodziny były w klubie. Wtedy przypomnieliśmy sobie z Alexem, że właśnie w Teksasie jest klub o nazwie "PIEKŁO". Nosi taką nazwę, ponieważ solenizantom organizuje się właśnie takie horrory jak było u ciebie. Muszą najpierw przejść przez kilka pokoi. Kiedy ich strach będzie już na największym poziomie wchodzą tu i słyszą: "Witamy w piekle". I właśnie wtedy światło jest zapalane i niespodzianka - wyszczerzył się, a ja patrzyłam na niego szybko mrugając oczami. Chłopak podszedł bliżej mnie. - Jul? Wszystko w porządku? - zaczął mi machać ręką przed głową, a ja nie reagowałam. - Halo, halo, ziemia do Julie... Julie? - wtedy ja nie wytrzymałam i po prostu wybuchłam głośnym śmiechem. Nie mogłam przestać. "A tak się bałam" łzy napłynęły mi do oczu ze śmiechu.
- Misia, z tobą na pewno wszystko dobrze? - teraz bliżej podeszła Rose i przyjrzała mi się zmartwiona, a ja złapałam się za brzuch i w pół zgięta śmiałam się dalej.
- Wasze miny... ja... ja się tak bałam - mówiłam przerywając śmiechem. W końcu udało mi się ogarnąć. Humor miałam teraz świetny. - Nienawidzę was wszystkich, a zarazem kocham! - krzyknęłam i rzuciłam się Austinowi i Rosalie na szyję. Oni się uśmiechnęli i też mnie objęli.
- Jezu, dziewczyno, strachu nam naniosłaś tym zacięciem się - zaśmiała się moja najlepsza przyjaciółka, gdy już się od nich odkleiłam.
- Co?! Ja wam? - spojrzałam na nią próbując być groźna, ale pewnie mi nie wyszło. - To chyba wy mi. Myślałam, że ktoś mnie porwał, to było masakryczne, nigdy tak się nie bałam.
- Czyli plan nam się udał - odezwała się Katy.
- Jak najbardziej. I przyznam, że był świetny. Mimo tego, że się bałam to naprawdę było super! Miałaś rację - spojrzałam na Rose - uwielbiam się bać - wyszczerzyłam się. - Dziękuję, bardzo wam dziękuję.
- Nie masz za co, skarbie - Austin spojrzał mi w oczy, a ja mu i trwaliśmy tak kilka sekund dopóki Amy się nie odezwała.
- A teraz czas na tort! - powiedziała entuzjastycznie oblizując się, a wszyscy się zaśmiali. "Cała Amy" uśmiechnęłam się. David z Alex podeszli do mnie z wielkim tortem, a za nimi reszta gości, których było naprawdę dużo. Tort był śliczny, w moim ulubionym kolorze i z moim imieniem na czele. Na środku znajdowała się piękna, duża, biała kokarda, a całe ciasto było w małych, różowo-białych kwiatkach.

- Jaki cudny! - zachwyciłam się.
- Pomyśl życzenie - powiedział Alex. Spojrzałam na niego, a potem na mój piękny tort. "Niech wszystko będzie tak jak jest teraz, ponieważ mam wszystko o czym zawsze marzyłam" pomyślałam i zdmuchnęłam osiemnaście białych świeczek. Wszyscy zaczęli bić mi brawo i śpiewać sto lat. Poczułam się jak taka mała dziewczynka. Łzy mi napłynęły do oczu. "Kocham ich."
- Dziękuję kochani- uśmiechnęłam się poprzez łzy. Chłopaki odłożyli ciasto na stolik, a mój chłopak podszedł do mnie.
- Ej, kochanie, tylko nam się tu nie wzruszaj, na wszystko to zasłużyłaś - uśmiechnął się do mnie ciepło.
- Nie, nie jestem nikim wyjątkowym, a mam cudowne życie. Dziękuję Bogu za was, jesteście najlepszym, co mnie w życiu spotkało - teraz już rozpłakałam się na maksa. Aus otarł mi łzy i mnie mocno przytulił. Wtuliłam się w niego i cieszyłam się chwilą. Przy nim czułam się taka bezpieczna... Każdy jego dotyk przyprawiał mnie o dreszcze, jego zapach powodował zawroty w mojej głowie, a jego usta sprawiały, że wszystko inne się nie liczyło. Był moim azylem, moją obroną przed wszystkim i wszystkimi. Mimo, iż nie jesteśmy ze sobą, aż tak długo to kocham go całym sercem i wiem, że on mnie też.
- Jesteś  wyjątkowa, najlepsza, a co najważniejsze moja - zaśmiał się poruszając śmiesznie brwiami, a ja dałam mu całusa w usta na co wyszczerzył się. - Dobra, czas na prezenty.
- Chwila! - powiedziałam głośno na co znów zapadła cisza na sali, bo wcześniej było słychać jakieś szepty. Przypomniała mi się ważna rzecz. - Moja mama dzisiaj się dziwnie zachowywała. To było spowodowane tym? - pokazałam ręką na całą salę, która skromnie mówiąc była ślicznie ozdobiona. Na ścianach znajdowały się różne ozdoby, w powietrzu dekoracje, a wokół nas mnóstwo kolorowych balonów.
- Tak - zaśmiała się Rose. - Wiesz jak trudno było jej zagrać tak surową dla swojej najukochańszej córeczki? Na początku nie chciała się na to zgodzić - spojrzała na Katy i Amy, a te pokiwały równo głowami.
- Ale chyba pani Grande idealnie odegrała swoją rolę? - odezwał się Austin.
- Aż za bardzo - zaśmiałam się.
- Dobra, skoro wyjaśnione, dawaj ten prezent Austin. My też na to czekamy - powiedziała Amy, a wszyscy się zaśmiali i jej przytaknęli. Mój chłopak wziął do ręki torbę, którą wcześniej odłożył. Spojrzał mi w oczy.
- Chciałem ci życzyć zdrowia, szczęścia, uśmiechu na tej pięknej buźce, szczęścia... Ze mną oczywiście - zaśmiał się. - Abyś nigdy się nie smuciła, bo wiesz, że tego nienawidzę. Misiu mój, mam dla ciebie dziś taki drobny prezent. Reszta jutro wieczorem - dokończył.
- Ale... nie dość, że już dziś mi dajesz prezent to jeszcze jutro chcesz... - zmieszałam się.
- Proszę ze mną nie dyskutować - uśmiechnął się szeroko. - Kocham cię najbardziej na świecie, pamiętaj o tym - szepnął mi do ucha, pocałował w policzek i dał mi małą torebkę z prezentem w środku. - Proszę i przepraszam, że dziś się bałaś, a nie było mnie przy tobie.
- Też o tym myślałam w trakcie tego horroru - uśmiechnęłam się do niego. - Ale wtedy to by wcale nie było straszne.
- Jeśli tak uważasz - dał mi jeszcze szybkiego buziaka w usta odszedł na bok dając dostęp do mnie innym gościom. Zauważyłam, że za Austin'em ustawiła się duża kolejka. Rose podeszła do mnie.
- Moja mała dziewczynka ma już 18 lat - powiedziała udając, że wyciera łzy. Wybuchłam śmiechem, a ona za mną. - Szczęścia, zdrowia, hajsu, prezentów, mniej głupoty w głowie, więcej mnie. Nie zmieniaj się nigdy, bo kocham cię taką jaką jesteś.
- Nienawidzę cię, wiesz? - powiedziałam uśmiechając się szeroko.
- Wiem, ale wiem też, że mnie bardzo kochasz - wyszczerzyła się.
- No niech ci będzie, panno skromnisiu - zaśmiałam się.
- Wiedziałam! A teraz trzymaj - dała mi do ręki jakąś paczuszkę. Odłożyłam ją na stolik obok, tak jak prezent od Austin'a. Potem będę je wszystkie rozpakowywać. Podziękowałam i się przytuliłyśmy. Po Rose byli jeszcze przyjaciele, a potem znajomi. Zajęło to sporo czasu. Gdy ostatnia osoba właśnie wręczyła mi upominek usłyszałam głos Austin'a.
- Teraz czas na zjedzenie tego tortu - oczy mu się zaświeciły, a ja zachichotałam. - Julie, chodź tu, ty pierwsza kroisz.
- Co za zaszczyt - uśmiechnęłam się szeroko. Posłusznie podeszłam do chłopaka i ukroiłam ten pierwszy kawałek. Amy, Katy i Rose kroili dla pozostałych gości.

*2 godziny później*
Zabawa była przednia. "To są zdecydowanie moje najlepsze urodziny." Rozpakowałam już wszystkie prezenty. Dostałam przróżne rzeczy, między innymi: płyty różnych zespołów i wykonawców, ubrania, biżuterię, książki. Od Austin'a dostałam prześliczny naszyjnik w kształcie serca.


Od Rose zaś otrzymałam płytę Seleny Gomez, czyli mojej ulubionej piosenkarki i kolczyki, od Amy komplet bransoletek i piękną sukienkę, od Katy grę na Xboxa i album ze zdjęciami z Anglii, na których byłam ja z dziewczynami. Od Alex'a książkę , a od Car i David'a ramkę ze zdjęciem naszej całej paczki i płytę One Direction.
W środku znajdowało się nasze zdjęcie
- Jak tam staruszko? - do boksu, przy którym siedziała nasza paczka podszedł David, który właśnie przyszedł z parkietu.
- Kto tu jest staruchem? - pokazałam mu język. - A gdzie masz Caroline? - zapytałam rozglądając się w poszukiwaniu przyjaciółki.
- Ktoś mi ją odbił - zrobił naburmuszoną minę, a my wszyscy się zaśmialiśmy.
- Oj, ty biedaku - Austin poklepał go po plecach chcąc okazać współczucie. David przysiadł się do nas. Dowiedziałam się dlaczego Caroline nie odbierała ode mnie i mówiła, że nie ma czasu... To wszystko było wliczone w plan, bo chłopaki uważali, że dziewczyna ma długi język i zaraz by się wygadała. Ale teraz zdecydowanie nadrobiłam z nią wszystko.
- Może kolejną kolejeczkę? - zapytał John podchodząc do nas, kolega Austina, który bawił się w barmana.
- Ja dziękuję i tak już mi zaczyna w głowie szumieć - uśmiechnęłam się.
- Bo masz słabą głowę, kochana- powiedziała Rosalie, która wypiła już zdecydowanie więcej niż ja, a nie było tego po niej widać. Prychnęłam.
- Rose? Zatańczysz? - Alex zwrócił się do mojej przyjaciółki. Dziewczyna pokiwała głową lekko się rumieniąc. Nigdy nie widziałam jej takiej. Takiej wstydliwej, co do chłopaka. Zwykle to ona jest tą "górą" w związku. Uśmiechnęłam się szeroko, gdy poszli razem na parkiet.
- Uuu, coś się szykuje - powiedziała Katy.
- Dopiero teraz to zauważyłaś? - zdziwiłam się. - Tych dwoje zdecydowanie bardzo  do siebie ciągnie.
- Fakt - przyznał Austin. - Kotku, a może my weźmiemy z nich przykład i też zatańczymy?
- Z tobą zawsze - powiedziałam przygryzając wargę. Wyszliśmy z boksu i poszliśmy szaleć. Nagle puszczono wolną piosenkę. Wtuliłam się w Austin'a i kołysaliśmy się w rytm muzyki. Kątem oka zauważyłam Rosalie wtulającą się nieśmiało w Alexa. "Oni muszą być razem" pomyślałam. Po kilku następnych piosenkach miałam dość. - Misiuu, chodź usiąść - powiedziałam do Mahone'a, a on uśmiechnął się na znak zgody. Gdy chciałam usiąść chłopak pociągnął mnie w pasie i wylądowałam na jego kolanach. Zachichotałam, a on wtulił się w moją szyję.
- Kocham cię, wiesz? - odezwałam się
- Wiem, ale ja ciebie bardziej - odpowiedział i mnie pocałował. Na szczęście sami siedzieliśmy w boksie, bo wszyscy tańczyli. Pocałunek Austin'a był po prostu nieziemski. Gdy zabrakło nam oddechu odkleiliśmy się od siebie. - Tak w ogóle to seksownie dziś wyglądasz - wymruczał mi do ucha. Patrząc mu w oczy zatrzepotałam rzęsami i uśmiechnęłam się szeroko.
- Dziękuję skarbie. Dziękuję ci też za tą niespodziankę, jest cudownie.
- Cieszę się, że ci się podoba, ale nie masz za co dziękować.
 Wtuliłam się w niego i trwaliśmy tak przez kilka minut, rozmawiając o wszystkim. Potem przyszli do nas pozostali.
- Chwilę nas nie ma, a wy już co? - zaśmiał się David, a my mu zawtórowaliśmy.
- O widzę, że odzyskałeś swoją dziewczynę - powiedział Mahone, a Toretto przygarnął Caroline ramieniem.
- Tak i nikomu jej nie oddam - pogłaskał dziewczynę po głowie.
- Jesteś idiotą David - powiedziała Car i uderzyła go lekko w ramię.
- Kochanie, ranisz! - chłopak zaczął udawać, że umiera. Złapał się za serce i imitował duszenie się. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem przyglądając się tej scence. "Istny kabaret."
- No dobrze, nie chcę, żebyś mi tu umarł - Car zlitowała się nad swoim chłopakiem i dała mu buziaka, a potem się do niego przytuliła. David pokazał nam uniesiony kciuk w górę szczerząc się.
- Oj chłopce co ty bierzesz... - śmiał się Alex.
- Daj i nam - zawtórowała mu Amy.
- A podobno dzieciom nie wolno - powiedział David i pokazał jej język.
- Też coś! To, że jestem z was najmłodsza nie znaczy, że jestem dzieckiem - prychnęła oburzona Amy, oczywiście dla żartu, tak samo jak chłopak.
- A osiemnastka jest?
- Już za kilka miesięcy będzie - skrzyżowała ręce na piersi udając, że się obraża.
- Czyli jesteś jeszcze dzieckiem - zaśmiał się i wysłał jej buziaka w powietrzu, a ta nadal siedziała ze skrzyżowanymi rękami, choć już sama nie mogła powstrzymać śmiechu.
- Jak ja uwielbiam te wasze spory - odezwałam się rozbawiona. Pozostali przyjaciele powiedzieli, że podzielają moje zdanie i dalej żartowaliśmy w najlepsze.

*Kilka godzin później*
Była już późna noc. Tańczyłam już wiele razem, chyba z każdym tu obecnym. Poznałam kilkoro nowych ludzi, znajomych moich przyjaciół. Rose, Caroline i Katy były pijane, tak samo jak David. Austin i Alex byli jedynie lekko wstawieni. Amy wypiła tylko kilka drinków, więc się dobrze trzymała. Ostatni znajomi właśnie się ze mną żegnali dziękując za świetną imprezę.
- Austin? Austin! - powiedziałam do chłopaka, który zasypiał na siedzeniu.
- Co się stało? Już obiad? - zapytał zaspany.
- Ja ci tu dam spać! Wstawaj szybko, jedziemy do domu.
- Ale jedziesz ze mną? - złapał mnie za rękę i się do niej przytulił, a ja zaczęłam się śmiać.
- Idiota - machnęłam ręką.
- Ale twój - wymamrotał i wstał. Reszta ciągnęła się za nami. Zamówiliśmy już taksówki. Gdy przyjechały do jednej zapakowałam się ja, Austin, Katy i Amy. Amy podtrzymywała swoją najlepszą przyjaciółkę. Najpierw dojechaliśmy do domu mojego chłopaka. Wysiadłam i zaprowadziłam go do drzwi.
- Jeszcze raz dziękuję za wspaniałe urodziny - powiedziałam uśmiechając się.
- A ja powtarzam, że nie masz za co. Kocham cię.
- Ja ciebie też - i go pocałowałam. Po kilkunastu sekundach oderwałam się od niego. - Muszę lecieć, bo nie będą na mnie czekać wieczności. Do jutra - wysłałam mu buziaka w powietrzu odchodząc.
- Do jutra - uśmiechnął się, a ja wsiadłam z powrotem do taksówki. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że powinnam powiedzieć "do zobaczenia", bo przecież jest już grubo po północy. Gdy dojechaliśmy przed nasze domy zapłaciłam taksówkarzowi i Amy pokierowała się do domu Rose. a ja razem z Katy do mojego, a raczej to ja ją prowadziłam. Jak najciszej otworzyłam drzwi i po zdjęciu butów poszłyśmy na górę. Na szczęście dziewczyna dała radę się przebrać, więc ja poszłam do siebie i też tylko zmieniłam ubranie. Przed rzuceniem się na łóżko poszłam napić się soku. Gdy już leżałam w łóżku myślałam o całej zabawie. "Nigdy nikt nie wyprawił mi czegoś tak cudownego... Austin to zdecydowanie ten jedyny." I myśląc o moim wspaniałym chłopaku odpłynęłam do krainy Morfeusza...

*************************************************************************************
Hej, hej, hej! :D Dzisiaj przychodzę do Was niespodziewanie z rozdziałem czternastym. Mam nadzieję, że może być i nie jest za słodko czy coś, haha. Ostatnio naszła mnie ogromna wena i chce mi się tylko pisać i pisać... Następny będzie, ale pod koniec tego tygodnia, ale na początek następnego. Dziękuję za komentarze i tyle wyświetleń, znaczy to dla mnie bardzo dużo ♥ Kocham Was i do następnego ♥♥