wtorek, 18 lutego 2014

Rozdział III

Stoję na wielkiej łące. Rozglądam się dokoła. Wszędzie pełno kwiatów, tak kolorowo. Czuję czyjeś ręce na swojej tali. Odchylam głowę do tyłu i czuję jak ktoś muska moją szyję. Odwracam głowę i zauważam chłopaka. Wygląda na około 18 lat. Dziwię się, bo zamiast go odepchnąć, nie ruszam się z miejsca i czuję się taka bezpieczna. Odwracam się cała do niego i mocno go przytulam.
- Kocham Cię, pamiętaj o tym. Nigdy Cię nie opuszczę, zawsze będę przy tobie - wyszeptał mi do ucha.- Chodź, mama zrobiła śniadanie... - zaraz... co?! O czym on mówi?


- No Julie! Bo wystygnie, mama powiedziała, ze jus późna godzina! - otworzyłam oczy i zobaczyłam Lily krzyczącą mi do ucha. A więc to ona o tym śniadaniu... Zaśmiałam się. Siostra spojrzała na mnie jak na chorą i wyszła z pokoju. Ale miałam piękny sen. Ten chłopak... On był jak marzenie. Taki przystojny, uroczy, kochany. W jego ramionach czułam się bezpiecznie. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś pojawi on się w moim śnie...
Wzięłam mojego iPhone'a ze stolika nocnego i spojrzałam na wyświetlacz. Że co?! Już 12, a za godzinę mam być w Gorton, Greater, bo najpierw miałyśmy z dziewczynami wybrać się na Karting, czyli jazda wyścigówkami. Wyskoczyłam z łóżka jak poparzona. Podeszłam do krzesła i wzięłam ubranie (bez kapelusza),
 

które sobie wczoraj przygotowałam. Wzięłam prysznic i wykonałam poranną toaletę. Włosy szczepiłam w warkocza i zrobiłam lekki makijaż. Zeszłam na dół, gdzie czekały na mnie pyszne naleśniki z syropem klonowym, bitą śmietaną i truskawkami. Zjadłam dwa. Pobiegłam na górę. Wzięłam moją torebkę, spakowałam do niej: pomadkę, portfel, klucze od domu, telefon i okulary przeciwsłoneczne, ponieważ dziś wyjątkowo w Manchesterze było gorąco i świeciło słońce. Postanowiłam jechać autobusem, więc poszłam na przystanek. Po chwili przyjechał autobus. Jechałam z 15 minut, dziewczyny już na mnie czekały...

*Wieczorem*
Wróciłam do domu około 19, ponieważ jutro musiałam wstać o 5. Dzisiejszy dzień był świetny! Po Kartingu poszłyśmy na lody, potem do teatru, a na koniec do Starbucks'a. Ciężko mi się było pożegnać z Katy i Amy, nie obyło się bez łez. Z Rose nie musiałam się jeszcze żegnać, bo ona postanowiła jechać ze mną rano na lotnisko i tam się pożegnać. Czy mówiłam jako ona jest szalona! Wstanie specjalnie dla mnie po 5... I za to ją kocham. Uśmiechnęłam się do siebie. Leżałam właśnie na łóżku, myśląc o tym jak to będzie w Teksasie. Musi być dobrze. Mama coś wspominała, że będziemy mieli piękny dom. Oby miała rację. Była już 20:30, więc postanowiłam wziąć prysznic, a potem iść spać. Położyłam się i zamknęłam oczy, a potem odpłynęłam do krainy Morfeusza...

*Następnego dnia*
Usłyszałam budzik i obudziłam się. Nienawidzę wstawać tak wcześnie. Przebrałam się w wygodne ubranie. Szczepiłam włosy w kucyka i zrobiłam lekki makijaż. Zeszłam na dół. Lily siedziała na krześle i jadła kanapkę. Też zrobiłam sobie kilka kolorowych kanapek i je zjadłam z rozkoszą. Mama sprawdzała wszystkie walizki, a tata sprawdzał nasze dokumenty, paszporty. Po zjedzeniu przyniosłam moje walizki, spakowałam jeszcze laptop i pożegnałam się z moim pokojem. Usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam smutną Rose. Przytuliła ją i wpuściłam do domu. Mama powiedziała, że już wszystko gotowe. Rosalie wzięła jedną walizkę od mojej mamy i wyszliśmy wszyscy z domu. Tata zamknął go na klucz i zamówił taksówkę. Po chwili przyjechała. Wsiedliśmy i odjeżdżając patrzyłam na mój, teraz już były, dom... Jechaliśmy ze 40 minut. Gdy dojechaliśmy właśnie zaczynała się odprawa. Spojrzałam zeszklonymi oczami na Rose.
- Będę bardzo tęsknić - powiedziała i przytuliłyśmy się.
- Ja też, chociaż to tylko 2 tygodnie - zaśmiałyśmy się.
- To na razie, trzymaj się i pilnuj mi się tam! - dała mi buziaka w policzek.
- Okey, okey, ty też się trzymaj. Papa - uśmiechnęłam się do niej ostatni raz.
- Chodź już, Jul - zawołała mama.
- Do widzenia państwu! - krzyknęła jeszcze do moich rodziców.
- Do zobaczenia Rosalie! - odpowiedzieli i stanęliśmy w kolejce. Smutno mi, mam nadzieję, że widząc Teksas zmieni mi się nastawienie. Po odprawie siedzieliśmy już wygodnie na swoich miejscach. Z mojej prawej strony było okno, a z lewej Lily. Zapięliśmy pasy i samolot ruszył. Nie była to moja pierwsza podróż samolotem, bo kiedyś już leciałam do Paryża, w Australi też byłam. Stany Zjednoczone miałam zobaczyć pierwszy raz. Weszłam na telefonie na Twittera i dodałam tweet'a, że już niedługo będę w San Antonio. Nawet nie wiem kiedy usnęłam...
- Skarbie obudź się, już jesteśmy - obudziła mnie mama. Odpięłam pasy i poszłam na odprawę. Wychodząc z samolotu powiedziałam głośno uradowana:
- Witaj San Antonio!

***********************************************************************************
Rozdział III :)

3 komentarze:

  1. I.. dogoniłam! Zniecierpliwiona czekam na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. haha dziękuję bardzo :* Następny pojawi się jutro w południe :)

      Usuń